PISARSKA KOLABORACJA

PISARSKA KOLABORACJA

Witajcie
Mój blog wziął udział w wyzwaniu organizowanym przez  Grupa Warsztatowa dla pisarzy  .

W ramach wyzwania autorzy blogów zostali połączeni w pary. Spośród dwudziestu słów wzajemnie pary wybierały dla przeciwnika po pięć, z których wskazana osoba pisała opowiadanie zawierająca te wybrane słowa.
Moim towarzyszem wyzwania jest Bartek Bęben, autor bloga: Spełniając Marzenia .
 Na tym blogu można zobaczyć jego opowiadanie.
Zapraszam również do grupy wszystkich lubiących pisać i czytać.

Słowa, które wybrał dla mnie Bartek to: siostra, sługa, książka, smutny oraz grabie.
A  oto co udało mi się stworzyć ... zapraszam do lektury.








PISARSKA KOLABORACJA



Teresa  i Katarzyna jak co dzień stały przy relingu i patrzyły na spienione fale. Minęło już tak wiele dni odkąd wyruszyły  z rodzinnego domu. Po lepsze życie, po obiecane im przez pana Razenbauma bogactwa za morzem.
- Zobaczysz jak będzie pięknie - powiedziała rozmarzonym głosem Elżbieta i przytuliła się do siostry.
- Zobaczymy - Teresa zrzuciła jej i usiadła nieopodal łodzi ratunkowej schowanej pod obszernym brezentem.  Bardzo tęskniła za domem, za ojcem i rodzeństwem. Doskonale pamiętała dzień w którym zapadła decyzja o ich wyjeździe - wyjeździe bez biletu powrotnego. Nawet teraz czując we włosach słoną bryzę i zapach morskiej wody widziała na drewnianym stole w kuchni sporą kupkę pieniędzy, które ojciec dał panu Razenbaumowi za ich podróż.  Doskonale pamiętała przestraszony wzrok taty kiedy obie zgłosiły się na ochotników. Ich sytuacja była beznadziejna. Po zaborach ich ojciec został w domu z matką i pięcioma córkami na niewielkim gospodarstwie, które odziedziczył po swoim ojcu. Mieszkał z nimi wujek Józef z zoną i trojgiem dzieci. W niewielkim domu było im za ciasno, wybuchały ciągłe kłótnie o mało istotne sprawy. Najgorsze było to, że  coraz częściej  głód zaglądał im w oczy.  Dużo by dała, by poczuć domowy zapach ich izdebki, zapach siana w stodole. Czy tam w tej całej Ameryce będzie mogła poczuć zapach siana? Hodować kury? Czy tak jak w książkach o dzikim zachodzie będzie przemierzała prerie w poszukiwaniu złota bojąc się Indian?
- Tereniu zobacz! - Elżbieta podskakując przy relingu jak mała dziewczynka wskazywała majaczący na horyzoncie cień - to ląd!
- A więc dopłynęłyśmy - westchnęła wyrwana z zamyślenia i stanęła przy siostrze. Była od niej wyższa i starsza o całe trzy lata. Przecież Elżbieta miała tylko osiemnaście lat,  powinna biegać po polach z grabiami i pomagać ojcu przy sianokosach. Tymczasem tkwiły na tym ogromnym statku i płynęły w nieznane.
- Tereniu nie bądź smutna - siostra przygarnęła ją do siebie - przecież kiedyś wrócimy, jak tylko zarobimy pieniądze i pomożemy ojcu i naszym siostrom.
- Elżbieto, przecież nikogo tam nie znamy, pan Razenbaum załatwił nam tylko nocleg na kilka dni w Nowym Jorku, a potem musimy poradzić sobie same.
- Ta rodzina na pewno nam pomoże -Elżbieta była podekscytowana i optymistycznie nastawiona do podróży i ich życia w Ameryce.
 -  Zobaczymy - powtórzyła drugi raz dzisiaj  i z niepokojem obserwowała zbliżający się cień. Na pokładzie statku zapanowało poruszenie. Ludzie powychodzili ze swoich kajut i tkwili w milczeniu przy relingu wpatrując się w niewielka wyspę, która wyraźnie odcinała się na tle szarego nieba. Większość ludzi tak jak one emigrowało po chleb i lepsze życie, pomoc dla swoich rodzin. I tak jak Teresa zastanawiali się co ich czeka w  nowym świecie.
- Ellis Island - usłyszała z megafonu nosowy męski głos - proszę pozbierać bagaże i kierować się na pokład.
            Chwyciła siostrę za rękę i pobiegły po swój niewielki bagaż.
- Dlaczego nie płyniemy do Nowego Jorku tylko na jakąś wyspę? - Elżbieta zmarszczyła gniewnie brwi.
- To jest takie miejsce, gdzie rejestrują takich jak my, biednych emigrantów. Zapewne zbadają nas, sprawdzą zęby i wypytają o wszystko - Teresa chwyciła rączkę niewielkiej walizki - chodź, zanim na pokładzie będzie tłok.
Gdy wyszły z kajuty, dołączyły do tłumu ludzi kierujących się na zewnątrz. Szli w milczeniu spoglądając na siebie niespokojnie. Teresa widziała brudne obdarte dzieci, poważnych mężczyzn i przestraszone młode dziewczęta kulące się przy ścianie. Kiedy w końcu dotarły do relingu statek dobił do brzegu. Marynarz przerzucił pomost łączący statek ze stałym lądem.  Kiedy tylko podniósł rampę blokującą  wyjście, tłum wylał się ze statku powoli jak wulkaniczna lawa.
- Nareszcie - Elżbieta zeskoczyła z mostka na stały ląd, w przeciwieństwie do Teresy, która majestatycznie i powoli postawiła stopę na betonowym chodniku.  Poczuła falowanie pod stopami, jakby wciąż była na statku. Chwyciła się siostry, która pewnie poprowadziła je do wielkich oszklonych drzwi z napisem "entrance".  
            W wielkiej hali panował zgiełk jak w ulu. Ludzie nawoływali się, płakali i przepychali. Teresa rozejrzała się i dostrzegła napis "POLAND" i tam skierowała swoje kroki ciągnąc siostrę za sobą. Stanęły w sporym tłumie kotłującym się przy  stoliku, za którym siedziała surowo wyglądająca kobieta. Z oddali dochodził jej nosowy, surowy głos wyczytujący kolejne nazwiska.  Po godzinie, może dwóch usłyszały  - Teresa i Elżbieta Janowska. Podeszły do kobiety i podały jej dokumenty.
- Po co przyjechały? - zapytała kobieta z amerykańskim akcentem.
- Do pracy - odpowiedziała cicho Teresa
- Macie rodzinę?
- Państwo Wolly mają nas odebrać.
Kobieta za stolikiem spojrzała na nie spod ściągniętych brwi i porównała ze zdjęciem w dokumentach. Z ociąganiem podbiła karty pobytu, po czym podała im grubą księgę do podpisania. Kiedy Elżbieta odłożyła pióro zostały popchnięte w kierunku drugiego końca sali. Na ścianie zawieszono symbol Czerwonego Krzyża, dziewczęta dostrzegły kilku lekarzy w białych fartuchach uwijających się w tłumie. Podszedł do nich młody i ciemnowłosy, z ujmującym uśmiechem wyciągnął do nich rękę po dokumenty. Przeczytał i powiedział:
- Witajcie w nowym świecie. Państwo Wolly pytali o was jakiś czas temu. Po badaniu zaprowadzę.
- Dziękujemy panie ... - Teresa zwiesiła głos.
 - Wolly - zaśmiał się ubawiony mężczyzna - a państwo Wolly to moi rodzice.
- Wolly - Elżbieta zamyśliła się - dlaczego pan tak dobrze mówi po polsku?
- To długa historia. Opowiem Ci ją  przy dzisiejszej kolacji. Powiem tylko, że tez jesteśmy Polakami, ale zamerykanizowalismy nazwisko, bo nasze ciężko było wymówić.
- To jakie ono było?
- Wrzesińscy - młody mężczyzna zaśmiał się - chciałybyście słyszeć jak amerykanie kaleczyli na nim język.
- Frank, pospiesz się - starszy lekarz gniewnie zawołał do młodego lekarza - poflirtujesz sobie po pracy.
- Dobrze, proszę pana - powiedział Frank i pobieżnie zbadał emigrantki - w porządku. Moi rodzice są tam - wskazał im starsze małżeństwo. Kobieta patrzyła na nie dobrotliwie i pomachała ręką.
- Dzień dobry - Teresa dygnęła nie wiedząc co zrobić .
- Kochaneczko witamy w Ameryce, będzie wam tutaj jak w niebie - powiedziała pani Wolly i uścisnęła je oboje - Roger zabierz ich bagaże do samochodu i chodźmy, obiad stygnie.
            Zostały zaciągnięte do samochodu, posadzone na tylnym siedzeniu i ruszyły z piskiem opon. Teresa wyglądała ciekawie przez okna. Budynki i ulice wydawały jej się ogromne. Witryny sklepowe były takie kolorowe, ludzie śmiali się i żartowali ze sobą. Tak bardzo inaczej tutaj było i tak kolorowo. Przez chwile uwierzyła, że może ułoży im się w Nowym Jorku
- Teresko, co umiesz robić? - zapytała nagle pani Wolly - potrzebujemy gosposi u nas w domu. Nasza Marianna nie ogarnia już wszystkiego. Przyda jej się pomoc.
- Umiem prowadzić dom, proszę pani - odparła z godnością dziewczyna.  
- Więc ciebie mamy załatwioną.  Jeszcze poszukamy pracy dla twojej młodszej siostry - kobieta szturchnęła swojego milczącego dotąd męża - jak myślisz Roger czy u sióstr karmelitanek w sierocińcu znajdzie się miejsce dla tak uroczej opiekunki?
-  mhm - wymruczał w odpowiedzi.
- Doskonale - pani Wolly zatarła ręce i wskazała duży dom na rogu ulicy - tam zamieszkacie na razie obie, dopóki Elżbieta nie dostanie kwaterunku u karmelitanek.
            Samochód wjechał w szeroką bramę i zatrzymał się przed kamiennymi schodkami. Teresa zachodziła w głowę, skąd polska rodzina mogła być taka bogata.  
- Panienki pójdą tam - odezwał się po raz pierwszy pan domu schrypniętym basem -  obiad jest za pół godziny. Przyślemy po was kogoś - odwrócił się i wszedł po kamiennych schodkach do domu.
- Widzisz! - Elżbieta wyszeptała zadowolona - mamy już prace, a ty się tak martwiłaś. Oni mieli wszystko obmyślone.
- Tak - dziewczyna spojrzała smutno na siostrę - już wiem dlaczego są tacy bogaci.  Zapewne cześć kwoty od pana Razenbauma trafia właśnie do nich.
- I co z tego, skoro pomogli nam znaleźć pracę i dają na początek jedzenie i dach nad głową.
- Tak, dali nam pracę - kwaśno powiedziała Teresa i pchnęła niewielkie drzwi na tyłach domu - mnie zaoferowali posadzę sługi, a tobie opiekunki w sierocińcu. Rany Boskie Ela przecież same zostałyśmy sierotami z dala od domu, bez ojca i matki, zdane tylko na siebie  - Teresa usiadła na wąskiej pryczy i wybuchła płaczem.
Elżbieta przytuliła się do niej, głaskała ją po plecach chcąc dodać jej otuchy.
- To tymczasowo kochana, w końcu uwolnimy się od nich, znajdziemy dobrych mężów i będziemy szczęśliwe.
- Tak myślisz? - Teresa podniosła na dziewczynę zaczerwienione oczy.
- Jestem tego pewna.



                     **************************************************************


Dziękuje Bartkowi za słowa.
Joannie  Żmiejewskiej  (autorki bloga:Krucze Opowieści ) za zorganizowanie wyzwania.


Fanów Małgorzaty i jej losów zapraszam na odcinek już w niedziele. Po zawirowaniach życiowych w końcu z lekkim sercem i głową mogę zabrać się do pracy.
Copyright © 2014 Sekretarzyk , Blogger