Rozdział V

Rozdział V



Witam kochani i przepraszam za tak długa nieobecność.  Koniec semestru, wystawianie ocen i gorączka przedświąteczna skutecznie wypełniają mi godziny dnia i nocy. 
Ale... zapraszam do lektury kolejnego, baaaaardzo długiego rozdziału. Mam nadzieję, że będziecie usatysfakcjonowani.

Bardzo dziękuję za tak miłe i motywujące komentarze. Ufam, że będzie ich coraz więcej. Są dla mnie drogowskazem w udoskonalaniu mojego warsztatu, a także prowadzeniu fabuły. 
Ciekawa jestem czy polubiliście Małgorzatę. Może wśród was jest ktoś, kto ma podobne doświadczenia?

Kolejny rozdział mam nadzieję, będzie już końcem przyszłego tygodnia (okolice 17 lub 18 grudnia).

Pozdrawiam 

 


ROZDZIAŁ V


            Z daleka zobaczyła napis "Kraków Główny", idąc przez Galerię Krakowska w stronę dworca kolejowego zrobiła niewielkie zakupy.  Tuż w pobliżu wyjścia z galerii zobaczyła sklep dla niemowląt. Przystanęła na chwilkę przed witryną i spojrzała na granatowy wózek. Głęboka gondola wyścielona była miękkim kocykiem, malutką poduszkę obleczono w poszewkę z Kubusiem Puchatkiem. Gosia spoglądała na ubranka na pobliskim wieszaku i zabrakło jej na chwile tchu.
- Co ja wyprawiam - powiedziała do siebie i zacisnęła dłonie w pięść. Pomyślała o kwilącym, malutkim zawiniątku w jej ramionach. Jednak szybko odsunęła tę wizję od siebie.
- Niedługo wszystko wróci do normy - wyszeptała odwracając się od witryny i zdążając ku ruchomym schodom.
Jej myśli pobiegły do chwili, kiedy wolna wyjdzie z lekarskiego gabinetu, bez przeszkód będzie mogła studiować dalej, bez komplikacji, bez myślenia co zrobić by było dobrze, bez zamartwiania się skąd wziąć  pieniądze na wydatki. Odetchnęła głęboko i wyjechała na peron.
- Uwaga podróżni - Gosia usłyszała nosowy głos rozlegający się z megafonów - pociąg z Krakowa do Pragi wjeżdża na peron drugi.
W chwili gdy pociąg wjechał na peron rozdzwonił jej się telefon. Spojrzała na ekran i zobaczyła duży napis "Dom- MAMA".
- Halo? - odebrała i po chwili usłyszała głos mamy.
- Jedziesz na to szkolenie dzisiaj?
- Tak, jestem właśnie na dworcu i będę wsiadać do pociągu - otworzyła drzwi do wagonu drugiej klasy lekkim szarpnięciem.
- Pamiętaj, jak dojedziesz to zadzwoń czy wszystko okej - jej mama z troską wymusiła na niej obietnicę, że zadzwoni natychmiast jak dojedzie do hotelu. Pożegnała się szybko i wwlokła do wąskiego przejścia walizkę.  Spojrzała na bilet i idąc wolnym krokiem, szukała swojego miejsca. Ucieszyła się widząc po przeciwnej stronie matkę z na oko dwuletnim dzieckiem. "Przynajmniej nie będą próbowali rozmawiać" - pomyślała i uśmiechnęła się do młodej kobiety. Chwyciła walizkę i położyła na wiszącą nad ich głowami półkę. Z ulgą poczuła jak pociąg ruszył z delikatnym szarpnięciem.  Usiadła i sięgnęła do torebki, wyjęła książkę i termos z kawą, sprawdziła też czy ma dokumenty i bilet. Zawsze upewniała się po kilka razy czy wszystko wzięła. Irytowało ją to, ale nic nie mogła na to poradzić. Lepiej zawsze sprawdzić kilka razy niż żałować, że się czegoś nie zabrało.
- Przepraszam, ma pani może chusteczkę higieniczną? - jej myśli przerwała towarzyszka podróży. Niewysoka blondynka uśmiechała się do niej z lekką paniką w oczach. Gosia spojrzała na jej kolana, na których usadowił się dwulatek. O zgrozo! Miał buzię i rączki upaćkane czekoladą.
- Ciekolada - powiedział do niej i wyciągnął raczki - bludne są - dodał pokazując jej dłonie i rozsuwając palce jak żaba.
- Oczywiście - Gosia  sięgnęła do torebki i podała jej niewielką paczuszkę chusteczek - proszę zatrzymać, mam jeszcze jedną paczkę.
- Dziękuję - blondynka wyjęła jedną i zaczęła wycierać chłopczykowi buzię. Ten chichotał i wiercił się jej na kolanach - chusteczki idą nam jak woda z kranu - blondynka niepewnie uśmiechnęła się - Michaś wciąż coś brudzi, albo siebie brudzi.
- Pewnie jak każde dziecko - Gosia przezornie odsunęła kolano przed wierzgającymi nogami dwulatka.
- O tak! - blondynka w końcu odsapnęła i usadowiła dziecko przy oknie -  A ile mają z tego radości. Tylko mamy muszą potem sprzątać ten cały bałagan.
- Jak pani sobie daje radę? -  zapytała impulsywnie i z chwilą gdy wypowiadała słowa, pomyślała że mogła ugryźć się w język.
- Pomaga mi mój mąż - dodała i wyciągnęła do niej torebkę czekoladowych ciastek - ale czasem faktycznie jest ciężko. Urodziłam jeszcze na studiach.
- Serio? - wyrwało się Gosi - i co? Skończyła pani?
- Jasne, chociaż nie było łatwo. Tak w ogóle mam na imię Kasia - blondynka wyciągnęła rękę.
- Gosia, miło mi. Pytam bo moja znajoma zaszła w ciążę i chce usunąć - powiedziała z lekkim wahaniem w głosie.
- Niech się jeszcze zastanowi. Skończyłam studia ekonomiczne, zaocznie, bo gdy Michał się urodził nie było mowy o dziennych. Ale czy to znaczy, że mam gorsze studia? - dodała pytająco. Gosia pokręciła przecząco głową - Dokończyłam rok będąc w ciąży i wzięłam rok dziekanki. A potem się ułożyło. Rodzice mi bardzo pomogli.
- Właśnie... - Gosia zamyśliła się - rodzice. Ona boi się co powiedzą.
- Cóż... - Kasia chwyciła małą rączkę, kiedy dziecko kolejny raz uderzyło dłonią o szybę. - Popatrz jakie domki - Kasia pokazała mu palcem mijane budynki - patrz w niektórych oknach są  juz światełka.
            Zapadła chwila ciszy, każda rozmyślała nad swoimi sprawami.
- Mój ojciec nie przyjął tego dobrze - powiedziała nagle - ale teraz nie wyobraża sobie życia bez Michasia.  Wstyd mu, że wtedy powiedział mi tyle przykrych słów.
- Cieszę się, że ci się ułożyło - Gosia uśmiechnęła się i spojrzała na chłopczyka. Z otwarta buzią śledził krajobrazy za oknem. Do Pragi miała jeszcze godzinę, sięgnęła po książkę i zaczęła czytać. Literki przeskakiwały jej przed oczami i nie umiała ich złożyć w wyraz. Jej wzrok wciąż powracał do Michała, który umościł się obok mamy, położył główkę na jej kolanach i zasnął. Kasia głaskała go delikatnie po miękkich włoskach. Przypomniało jej się mgliście jak czesała Majce jej rude kędziorki malutką szczotką z miękkim naturalnym włosiem. Przypomniała sobie jak miękkie są dziecięce włosy. Westchnęła przeciągle i spojrzała w okno. Przypomniały jej się słowa mamy sprzed kilku dni i jeszcze raz starała się utwierdzić w swojej decyzji.
Nie pamięta kiedy zasnęła, obudziło ją szturchanie za ramię.
- Nie śpi! Nie śpi! - świdrował jej uszy piskliwy dziecięcy głosik - No obudź się!
Gosia otworzyła oko i spojrzała w twarz Michała.
- Już nie śpię - powiedziała i wyprostowała się. Bolała ją głowa od opierania jej o zimną szybę.
- Już Praga - Kasia sięgnęła po plecak i torbę, po czym zaczęła ubierać syna.
- Czy ty mas dzidziusia? - zapytał chłopczyk z poważną miną - bo gdybyś miała, to bym miał kolegę - dodał po chwili zastanowienia.
- Nie mam - Gosia zignorowała cichy głosik z tyłu głowy mówiący "Masz".
- Skoda - Michał pomachał jej kiedy wychodzili na korytarz.
Gosia również się ubrała i chwyciła torbę podróżną.  Szybkim krokiem wyszła na korytarz i podążyła za kolejką ku wyjściu. Pociąg zatrzymał się z piskiem i sykiem. Tłum zaczął wylewać się z pociągu i rozchodził w różnych kierunkach.  Gosia kątem oka zobaczyła Kasię witającą się z jakimś mężczyzną, po czym on wziął chłopczyka na barana i śmiejąc się skierowali się do wyjścia. 
- Nie bądź zazdrosna - szepnęła do siebie i ze złością wyciągnęła mapę. Rozłożyła ją szarpnięciem nadrywając w zgięciu. Zaklęła szpetnie  i znalazła na niej dworzec. Jej hotel był 5 minut od miejsca w którym była, wiec pozbierała rzeczy i wolnym krokiem wyszła na ulicę. Stwierdziła, że Praga nie różni się zbytnio od Warszawy czy Krakowa, ludzie też się spieszyli, biegali za codziennymi swoimi sprawami, nie poświęcając zbytniej uwagi temu, co się dzieje obok nich.
            Hotel znalazła dość szybko.  Wielki napis było widać już z daleka.
- Dzień dobry, miałam zarezerwowany pokój na jedną dobę - powiedziała, gdy podeszła do niej pani w recepcji.
- Dobry den - przywitała ją recepcjonistka - oczywiście, poproszę o dowód osobisty - powiedziała płynną polszczyzną z lekkim czeskim akcentem - wszystko w porządku. Pokój numer 113, do windy na pierwsze piętro i w lewo. To jest klucz - podała jej kartę magnetyczną i długopis. Stuknęła palcem w rubrykę w księdze gości. Gosia podpisała się i schowała dowód.
- Dekuji - powiedziała po czesku i poszła do windy.
Hotel nie był wyjątkowo piękny, ale przytulny i czysty. Wjechała windą na piętro i otworzyła drzwi swojego pokoju. Był niewielki, wyposażony w łózko, małą szafę i stolik z dwoma krzesłami. Drzwi po prawej stronie prowadziły do niewielkiej łazienki.
Gosia zamknęła drzwi i położyła torbę przy łóżku.
- Mam więc 2 godziny do wizyty - powiedziała zerkając do kalendarza. Pomyślała, że kąpiel ją rozluźni i zmniejszy trochę stres. Jednak mimo to, im bliżej wizyty tym bardziej była zdenerwowana. Mdliło ją, a żołądek kurczył się wydając wściekłe burczenia.
            Gdy wyszła z hotelu przypomniała sobie, że zostawiła mapę w pokoju. Nie myśląc długo podeszła do jednej z czekających taksówek i pokazała adres w notesie. Taksówkarz zaprosił ją do samochodu i o nic nie pytając zawiózł pod wskazany adres. Gosia wysiadła przed okazałym budynkiem. Zauważyła kilka polskich sklepów i w oddali niewielki znak   z napisem "Stare Miasto". Zastanawiała się czy po zabiegu będzie miała na tyle siły, by je zwiedzić. Odwróciła się w stronę budynku i spojrzała w okna. Wzięła głęboki oddech i pchnęła drzwi. Znalazła się w przestronnym holu. Po prawej stronie za długą ladą stała pielęgniarka w białym fartuchu. Przyglądała się jej życzliwie znad okularów.  Wiedziała, że w tym gabinecie pracuje polski lekarz i polskie pielęgniarki, mimo wszystko czuła się obco.
- Małgorzata Janiak - powiedziała Gosia niepewnym tonem - byłam umówiona.
- Pamiętam, to ja panią rejestrowałam - powiedziała i zastukała w klawiaturę  - proszę opłacić wizytę w kasie, korytarzem w lewo i wrócić do mnie - podała jej niewielką kartkę, na której napisano datę i cel wizyty.  
-  Dziękuję.
-  Ach! - zatrzymała ją rejestratorka - proszę zostawić dowód osobisty lub inny dokument. Musze pani założyć kartę pacjenta .
Gosia podała jej dowód osobisty i nie chowając już portfela poszła do kasy. W okienku siedziała starsza pani, spojrzała na nią badawczo i przeliczyła podane pieniądze, po czym podbiła pieczątką kartkę i jej oddała.
- Dziękuję - Gosia niepewnie wróciła do rejestratorki i podała jej karteczkę, próbując przeboleć stratę tak dużej ilości gotówki. Odkładała na wakacje... - z politowaniem pomyślała, że trzeba było myśleć wcześniej, nie teraz kiedy mleko się już rozlało.
- Proszę pójść pod gabinet piętnaście, tam zawoła panią lekarz.
- Dobrze, dziękuję - Gosia poszła korytarzem, wzdłuż rzędu drzwi niebieskiego koloru. Na ścianach powieszono zdjęcia kobiet w ciąży, malutkich dzieci i przekroje narządów rozrodczych kobiety.  Plakaty reklamujące leki, szczepionki i witaminy wisiały w każdym wolnym miejscu. Jednak poczekalnia sprawiała wrażenie jasnej i przytulnej.  Pod gabinetem piętnastym usiadła na białym plastikowym krześle i sięgnęła po telefon. Mama dzwoniła kolejny raz. Napisała jej esemesa "jestem na szkoleniu, zadzwonię później". Telefon zabrzęczał, oznajmiając dostarczenie wiadomości.
- Pani Janiak? - usłyszała swoje nazwisko. Uniosła głowę i zobaczyła młodą pielęgniarkę. Zapraszającym gestem uchyliła szerzej drzwi i wpuściła ją do środka.
- Teraz panią zbadam i zapytam o parę rzeczy - powiedziała wskazując jej krzesło i parawan by sie rozebrała - potem pani poczeka  chwilę na zabieg.
            Badanie było krótkie, tak jak wywiad. Gosia wyszła po zaledwie dziesięciu minutach na korytarz i usiadła na poprzednim miejscu. Poczuła skurcz w okolicach brzucha i chciało się jej wymiotować.
- Przepraszam, gdzie tu jest toaleta? - powiedziała do przechodzącej obok rejestratorki.
- To te drzwi - wskazała palcem. Dopiero teraz Gosia zobaczyła znaczki przyklejone zwykle na drzwiach do toalety. Zostawiając torebkę i płaszcz pobiegła do toalety.  Kiedy doszła do siebie na tyle by podejść do umywalki, odkręciła kurek z zimną wodą i przemyła twarz. Woda spływała po jej trzęsących się dłoniach.  Stała tak dłuższą chwilę wsłuchując się w szum wody. Jej uwagę przykuły nagle głosy dochodzące z korytarza. Myśląc, że ją wołają zakręciła kran i podeszła do drzwi.
- To dwunasty tydzień - powiedziała jakaś dziewczyna do stojącego obok mężczyzny - lekarz powiedział, że mnie słyszy i wszystko czuje. Słyszałam bicie jego serduszka - trajkotała wyrzucając z siebie zdania jak karabin maszynowy - jest taki malutki, ma już rączki i nóżki. I mi pomachał! - wykrzyknęła zadowolona, po czym pogłaskała swój płaski brzuch.
-  Chodźmy to uczcić - powiedział chłopak i pomógł włożyć dziewczynie kurtkę. Opatulił ją szalikiem i chwycił za ręce. Gosia widząc jak idą w jej kierunku zamknęła cicho drzwi i wróciła do umywalki. Odkręciła wodę chcąc zagłuszyć w głowie to co powiedziała dziewczyna. "On mnie słyszy i wszytko czuje" tłukło się jej w głowie, obijając boleśnie czaszkę. Pomasowała sobie skronie czując tępy pulsujący ból. Spojrzała w lustro i zobaczyła bladą przestraszoną buzię, smutne szeroko otwarte oczy spoglądały na nią pytająco.
- Czy będę mogła jeszcze spojrzeć na siebie po tym wszystkim? - zapytała siebie w lustrze.
- Na pewno będzie pani ciężko - usłyszała i podskoczyła przestraszona. Obróciła się i zobaczyła rejestratorkę. Spoglądała na nią ciepło.
- Ale nie mam innego wyjścia - powiedziała Gosia i usiadła na podłodze obok umywalek.
- Lekarz panią wezwał na zabieg. Kiedy nigdzie pani nie było wysłała mnie na poszukiwania.
- Tak - Gosia wstała niepewnie - już idę.
Rejestratorka  chwyciła ja współczująco pod rękę i pomogła wyjść na korytarz.
- Zawsze jest wyjście, dziecko - powiedziała łagodnie i pchnęła ją w kierunku gabinetu.
            Gosia zastukała w drzwi.
- Proszę wejść - odezwał się męski głos. Otworzyła szerzej drzwi i weszła do przestronnego gabinetu. Pachniało w nim sterylnymi narzędziami i płynami do dezynfekcji.
- Pani Małgorzata, tak? - zapytał lekarz. Widząc twierdzące skinienie głową, zaprosił ją na krzesło naprzeciwko biurka - jest pani pewna? - zapytał.
- Tak - głos wydobył się z jej głębi, jakby poza nią. Starszy mężczyzna w białym kitlu był podobny do jej wujka. Miał tak samo krzaczaste brwi i mięsiste usta.  Rozbawiło ją to, więc uśmiechnęła sie lekko.
- Dobrze więc - powiedział lekarz widząc jej rozbawienie - proszę sie przygotować  - wskazał jej niewielkie drzwi prowadzące do łazienki - jest pani tutaj sama, czy z kimś?
- Jestem sama. Taksówka ma przyjechać po mnie za 3 godziny - powiedziała Małgosia siląc się na uprzejmy uśmiech.
- Dobrze - lekarz zadowolony skinął głowa i podszedł do niewielkiej umywalki by umyć sobie dłonie - jeśli będzie pani gotowa, proszę za ten parawan.
            Gosia weszła do łazienki. Na krześle czekał na nią śmieszny fartuszek. Zamknęła oczy by uspokoić bicie serca. Rozebrała sie szybko, włożyła fartuszek i weszła do gabinetu.  Za parawanem przygotowano już wszystko do zabiegu. Gosia spojrzała przelotnie na dziwnie powyginane, długie narzędzia. Błyszczały w świetle silnie świecącej lampy.
 -Zapraszam - powiedział lekarz i przysunął niewielkie, obrotowe krzesełko bez oparcia.  Na głowie miał jasnozielona czapeczkę, a pod brodą zwisała mu maska na usta i nos.
 - Zabieg będzie trwał kilka minut, jednak zanim zaczniemy musimy uśmiercić płód.
- Uśmiercić? - głos Gosi brzmiał słabo. Przestraszyła się gdy poczuła nagłą wibrację w dole brzucha.
- Tak będzie łatwiej - lekarz wskazał by położyła się wygodnie - potem panią miejscowo znieczulę, kilka minut i będzie po krzyku.
            Gosia położyła się i ułożyła wygodnie nogi. Zobaczyła jak lekarz nabiera w strzykawkę z długą igłą przezroczystego płynu. Położyła impulsywnie rękę na brzuchu i zamknęła oczy. Usłyszała, że lekarz podszedł do niej i usiadł na stołku między jej nogami.
- Proszę zaczekać! - wykrzyknęła nagle i usiadła.
- Coś się stało? Źle się pani czuje? - zdezorientowany lekarz odłożył strzykawkę na niewielką tackę. Na końcu igły błyszczała kropelka płynu.
- Ja... - Gosia zająknęła się - proszę mi jeszcze raz powiedzieć wszystko o zabiegu - czy są powikłania?
- Oczywiście, jak po każdym zabiegu - lekarz poprawił okulary i wskazał na strzykawkę - tę  igłę wprowadzę do pani macicy i wstrzyknę do płodu substancję, która go uśmierci.
- Ale przecież to miał być tylko zlepek komórek - powiedziała czując się jak idiotka.
- Tak mówią lekarze, jednak płód ma bijące serce, nogi, ręce i układ nerwowy.
-  I ono umrze i wtedy pan je wyjmie, tak?
- Dokładnie - lekarz zaczynał się niecierpliwić.
- Proszę mi go pokazać - powiedziała nagle czując podświadomie ulgę - chcę go zobaczyć zanim to wszystko się skończy.
            Lekarz podszedł prychając do przenośnego aparatu usg. Widać nie ona jedna ma takie życzenia. Wzdychając niecierpliwie włączył monitor i chwycił najdłuższa głowicę. Naciągnął na nią przygotowaną prezerwatywę i Gosia zobaczyła na ekranie ciemne i szare plamy. Po chwili przybrały kształt podobny do fasoli z nogami i rękami.
- To jest płód - powiedział, popukał w miejsce na ekranie - tutaj zrobię zastrzyk.
            Gosia patrzyła zafascynowana jak fasola rusza ręką i wygina się.
-  Nie wstrzyknie pan - powiedziała i usiadła - zabiegu nie będzie.
- Ale nie odzyska pani pieniędzy. Mój czas i przygotowania do zabiegu kosztują - lekarz zrezygnowany podniósł się i zdjął rękawiczki.
- Proszę sie w takim razie ubrać - uśmiechnął się niespodziewanie.
- Czy wszystko z nim w porządku? - Gosia zapytała patrząc w ciemny już ekran.
- Tak. Rozwija się prawidłowo. Proszę przyjmować witaminy i kwas foliowy - powiedział i usiadł za biurkiem by wypisać receptę.
- Dziękuję - Gosia weszła do łazienki i usiadła na krzesełku. Powoli zdjęła fartuszek i ubrała się.  W jej głowie kotłowały się różne myśli. Jedne mówiły "jeszcze masz czas i możesz to zrobić", inne "dobrze zrobiłaś, dasz sobie radę".
 - Skoro powiedziałam A, czas powiedzieć B - wymruczała do siebie i wyszła do gabinetu. Lekarz podał jej kilka zapisanych karteluszek.
- Powodzenia - powiedział i sięgnął po następną kopertę innej pacjentki.
            Gosia wyszła z gabinetu czując się lekko i dobrze. Poczucie winy zniknęło, kołatał się niepokój jak powie o wszystkim rodzicom, ale  stwierdziła, że będzie przejmować się tym za kilka dni. Teraz wzywało ją stare miasto i Praga ze swoim niepowtarzalnym klimatem.
 Z uśmiechem pomachała recepcjonistce i wyszła na  z budynku. Nic się nie zmieniło, pomyślała rozglądając sie wokoło. Tabliczka informująca, którędy na stare miasto, stała w dalszym ciągu tam, gdzie ją widziała przed dwoma godzinami. Otuliła się szczelniej płaszczem i skierowała kroki w tamtą stronę. Poczuła, że nie jest sama i że ma wiele spraw do przemyślenia. Ale to jutro... za kilka dni...

ROZDZIAŁ IV



Witajcie kochanie
Bardzo dziękuję za komentarze, są dla mnie inspiracją i wskazówką w dalszej pracy nad powieścią :). Zapraszam do lektury i oczywiście do komentowania. 



ROZDZIAŁ IV

- Dokumenty wzięłaś? – zapytała mama idąc za Gośką do samochodu
- Wzięłam – Gosia z miną męczennika włożyła plecak do bagażnika – i ubrania wzięłam i wszystko wzięłam.
- Na pewno czegoś zapomniałaś – mama z kwaśną miną podeszła i podała jej dwa banknoty.
- Dzięki mamuś – Gośka przytuliła ją i wzięła banknoty – wiesz, że mam odłożone jeszcze po tej pracy wakacyjnej, nie musisz.
-Wiem, wiem – mama zamachała rekami jakby odganiała muchy – przyda ci się, kupisz sobie jakiś nowy ciuch.
- Dzięki – Gosia uśmiechnęła się i otuliła szczelniej płaszczem.
- Dbaj o siebie i przyjeżdżaj szybko – mama przytuliła ją jeszcze raz i weszła na ganek – Mirek pospiesz się, bo Gosia marznie – krzyknęła w głąb domu.
- Idę, idę… – usłyszały głos ojca. Po chwili on sam pojawił się w drzwiach z rozpięta kurtką i rozsznurowanymi butami – przecież mamy jeszcze czas. Autobus odjeżdża za pół godziny – cmoknął z dezaprobatą – Gośka będzie marzła na przystanku.
- Nie marudź – mama weszła do ganku i szczelniej zacisnęła kołnierz swetra pod szyją – poczekacie w samochodzie najwyżej. Lepiej być wcześniej, niż się spóźnić.
- To paaaa! – Gosia wsiadła do samochodu i spojrzała w górę do okna swojego pokoju. Zobaczyła Majkę, która oparła głowę o szybę i przypatrywała się wszystkiemu. Posłała siostrze całusa i machnęła ręką. Ojciec wsiadł do samochodu
- Zapnij pasy – powiedział odpalając auto i wyjeżdżając na drogę. Jechali w ciszy, każde zatopione w swoich myślach.
- Byłaś bardzo krótko – powiedział nagle tata i spojrzał na nią przelotnie.
- No… - Gośka zastanawiała się co powiedzieć – to był krótki weekend. Pojutrze zaczynają się zajęcia, wiec sam rozumiesz – dokończyła bezradnie.
- Przecież mogłaś jechać dopiero jutro.
- No niby tak – dziewczyna poprawiła pas bezpieczeństwa – ale mam kilka spraw do załatwienia jutro – ojciec spojrzał na nią zaciekawiony – mam rozmowę o pracę w takim jednym biurze.
- To w tej restauracji już nie pracujesz? – ojciec zdziwiony włączył kierunkowskaz i zjechał na parking.
- Były cięcia i zwolnienia. Byłam najmłodsza stażem, więc wyleciałam pierwsza.
- Ale wiesz córeczko, że jak masz problemy to możesz powiedzieć o wszystkim – tata wyłączył samochód i odwrócił się w jej stronę.
-Tak, wiem – Gośka pogłaskała ojcowską rękę  - wiem, że zawsze mogę na ciebie liczyć – dodała – no dobra, pora wysiadać – powiedziała i odpięła pasy.
- Racja – ojciec wysiadł, podszedł do bagażnika  i pomógł wyjąć jej plecak.
- Pa, tatku – powiedziała i przytuliła się do niego.
- Jak dojedziesz to zadzwoń – podszedł z nią do przystanku, na który właśnie podjeżdżał autobus.
- Jak zawsze – Gośka cmoknęła go w policzek i wsiadła do pojazdu – dzień dobry, studencki do Krakowa poproszę – powiedziała do kierowcy i podała mu wyliczone pieniądze za bilet.
- Proszę sobie usiąść - kierowca podał jej blankiecik i wskazał ręką do tyłu.
Gośka przeszła na środek autobusu i zajęła miejsce przy oknie. Z ulgą dziękowała Bogu, że jedzie prawie pusty nie licząc dwóch starszych pań na samym tyle.
            Autobus ruszył zostawiając tatę machającego za nią na przystanku. Gośka przymknęła oczy zastanawiając się co dalej.

***
- Nareszcie – powiedziała do siebie sapiąc, kiedy dobrnęła po schodach do swojego mieszkania. Wygrzebała z kieszeni kurtki klucz i otworzyła drzwi. Rzuciła plecak przy szafie w przedpokoju i weszła do kuchni. Otworzyła wodę mineralną i wypiła dwa kubki wody. Podeszła do okna i popatrzyła chwilę na znajomy widok. Powoli odwróciła się i spojrzała na swoje mieszkanko, próbowała wyobrazić sobie w nim małego człowieka.
- Nic z tego nie będzie – powiedziała do siebie i podeszła do plecaka – nie mogę im tego zrobić – utwierdzała samą siebie w podjętej decyzji.
            Wyjęła ubrania i położyła je na fotelu. Sięgnęła po dwieście złotych, które dała jej mama i wyjęła spod łóżka słoik. Jego ścianki pomalowała zieloną farbą by nie było widać co jest w środku.  Wyjęła zwitek banknotów i przeliczyła je szybko, po czym dodała kolejne dwa. Zakręciła słoik i schowała powrotem. Sięgnęła po ubrania i schowała je do szafy, pachniały domem i jaśminowym płynem do płukania. Idąc do łazienki przelotnie zerknęła na zegar. Za piętnaście piąta – pomyślała – zdążę zrobić jeszcze zakupy. Ale najpierw prysznic. Chwyciła ręcznik i weszła do łazienki. Rozebrała się szybko i weszła pod ciepłą wodę lejącą się z deszczownicy. Stała tak chwilę zmywając z siebie zmęczenie, niepokój i kiełkujące poczucie winy.  Kiedy w końcu wychodziła z łazienki, jej skóra była pomarszczona od wody.  Ubrała się i usiadła przy komputerze. Wyszukiwarka szybko naprowadziła ja na odpowiednie strony. Kliknęła na jedną z pierwszych i przeczytała nagłówek „Tabletki wczesnoporonne”. Przeczytała szybko wypowiedzi na forum i odrzuciła ten sposób.
- Zbyt ryzykowny – powiedziała do siebie głośno – trzeba znaleźć lekarza.
Otworzyła stronę gabinetu do którego miała się udać jutro. Lekarz, którego wybrała, miał doskonałe opinie w internecie, miała więc nadzieję, że coś jej doradzi.
Prychnęła zdenerwowana i pogłaskała swój brzuch. Od kilku dni wsłuchiwała się w siebie, starając się usłyszeć lub poczuć coś nietypowego. Nie czuła nic poza porannymi mdłościami i intensywnymi zapachami wszystkiego wokół.
- No nic – powiedziała i wstała sięgając po płaszcz – pożyjemy zobaczymy jutro. Teraz pora na zakupy i jedzenie.
            Zanim wróciła, obładowana siatkami, była bardzo głodna. Ekspresowo przyrządziła sałatkę i wyjęła z papierowej torebki jeszcze ciepłe udko z kurczaka z pobliskiej smażalni. Usiadła przed komputerem i włączyła jakiś film. Jadła bezmyślnie gapiąc się w ekran. Kiedy skończyła jeść, zwinęła się w kłębek na łóżku i szybko zasnęła. Wydało jej się, że spała już, zanim położyła głowę na poduszce.
            Śniło się jej, że przedziera się przez gęsty las, jest spocona z wysiłku a jej serce bije jak oszalałe. Zerwała się z łóżka nagle wybudzona. Chwyciła butelkę wody mineralnej i upiła kilka łyków. Zerknęła na budzik i zobaczyła, że dochodzi szósta, zwykle dla niej środek nocy.  Za oknem było jeszcze ciemno, deszcz bębnił o szyby. Pomyślała, że wcześniej przyjemny szum wiatru i stukanie deszczu ukołysałoby ją do dalszego snu. Teraz stwierdziła, że absolutnie nie ma ochoty na sen, jest bardzo głodna i musi iść do toalety. Kiedy deszcz przestał padać dochodziła dziewiąta. Ruch uliczny wzmógł się, przez uchylone okno słyszała rozmowy przechodniów, śmiech i piski dzieci które przechodziły obok do pobliskiej szkoły. Godzina wizyty zbliżała się nieubłaganie. Gosia postanowiła wziąć szybki prysznic i już się przygotować. Denerwowała się, co powiedzieć i jak zapytać, by wyciągnąć od lekarza kontakt kogoś, kto jej pomoże. Wiedziała, że w Polsce aborcja jest nielegalna, jednak ktoś musi gdzieś się tym zajmować. Ubrała się szybciej niż zamierzała, włożyła płaszcz i ciepły szal i wyszła z mieszkania. Droga do gabinetu zajęła jej niewiele czasu. Gdy przyszła na przystanek, od razu podjechał odpowiedni autobus, który zawiózł ją prawie pod samo miejsce. Zatrzymała się przed niebieskimi drzwiami, nad którymi dużymi literami przeczytała „Lekarz ginekolog – Grzegorz Leśniak”. Drżącą ręką chwyciła za klamkę i weszła do ciepłego i przytulnego holu. Podeszła do recepcji by zapłacić za wizytę. Recepcjonistka z uśmiechem na ustach pokierowała ja do gabinetu trzynaście. Miała skręcić lewo, wejść po schodach na piętro i podejść do gabinetu.
- Dzień dobry – powiedziała do siedzących dwóch młodych kobiet. Obie w wysokiej ciąży czekały na swoją kolej. Usiadła niepewnie na ostatnim krześle i rozpięła płaszcz. Jej wzrok prześlizgiwał się po wypukłych brzuchach ciężarnych. Zauważyła, że sweterek jednej z nich rytmicznie falował, dotarło do niej nagle, że widzi jak rusza się jej dziecko. Szybko odwróciła głowę, nie chcąc o tym myśleć. Z poirytowaniem poczuła jak malutkie poczucie winy znacznie urosło. Starała się nie dopuszczać do siebie  myśli co jeśli i co gdyby. Postanowiła i koniec, kropka.
- Pani Janiak – usłyszała męski ciepły głos. Wyrwana z zamyślenia posłusznie weszła do gabinetu.
- Dzień dobry – powiedziała i usiadła na wskazanym krześle.
- Witam panią – lekarz założył okulary i otworzył pusta jeszcze kartę – to z czym pani przychodzi?
- Jestem w ciąży – wypaliła od razu  – i musi mi pan pomóc.
Lekarz spojrzał na nią uważnie.
- Najpierw panią zbadamy – powiedział po dłuższej chwili – a potem porozmawiamy.
Gosia skinęła głową i weszła do niewielkiej łazienki. Nie znosiła takich wizyt, kiedy świeciła tyłkiem przed obcymi ludźmi, nawet jeśli to lekarz. Czasem zastanawiała się jak jej niektóre koleżanki ze studiów mówiły o wizycie u ginekologa jak o pójściu do sklepu po chleb.                  Z rozbawieniem pomyślała, że muszą być częstym gościem u takich lekarzy.
- Zapraszam – doleciał ją głos i podeszła do leżanki obok maszyny do robienia USG.
Badanie nie było bolesne, mimo to dziewczyna była cała spięta. Czuła ulgę, że monitor był skierowany w stronę lekarza i niczego nie widzi.
- Proszę spojrzeć – powiedział w tej samej chwili lekarz – tutaj jest pani młody człowiek. Wszystko jest w porządku, nawet bije mu serduszko – pokręcił coś na pulpicie i gabinet wypełnił trzepoczący werbelek przetykany szumami i trzaskami.
- Niech pan to wyłączy – powiedziała Gosia i szarpnęła się. Czuła pod powiekami wzbierające łzy, a poczucie winy urosło do rozmiaru sporego krzaczka, i mocno zakorzeniło się w jej głowie.
- Proszę się ubrać – lekarz odłożył głowicę i podszedł do biurka. W tempie ekspresowym, trzęsącymi się rękami wciągnęła bieliznę, spodnie i usiadła naprzeciwko – to czego pani chce.  Usunąć? – zapytał lekarz bez ogródek – dziecko jest zdrowe, wygląda na dziesiąty tydzień. Jeśli chce pani to zrobić, ma dwa tygodnie. Najbliżej w Czechach – napisał coś na kartce i podał jej. Gosia kurczowo chwyciła ja schowała do kieszeni – ale zastanów się jeszcze dziewczyno – powiedział i zapisał coś na kartce. Gdybyś się zdecydowała urodzisz końcem czerwca. Powodzenia – dodał i uśmiechnął się do niej.
- Dziękuję – wyszła szybko z gabinetu, pospiesznie chwyciła płaszcz i wbiegła na ulicę. Znowu padał deszcz. Zmokła, biegnąc przez drogę do pobliskiej galerii. Zatrzymała się przed cukiernią. Doleciał do niej zapach ciasta czekoladowego. Zatrzymała się i jakby przyciągana magnesem weszła i zamówiła dwa solidne kawałki i ciepłą herbatę. Siedząc przy oknie przypomniała sobie o karteczce od lekarza. Wyciągnęła zmięta karteczkę z kieszeni i rozprostowała. Niedbałym pismem nabazgrany był numer telefonu i nazwisko lekarza.
- Doktor Miller – powiedziała cicho do siebie i odkroiła kawałek ciasta – to już coś. Pomyślała, że zostały jej tylko dwa tygodnie. Tylko 14 dni by zdążyć na czas.  Starała się ignorować trzepoczące się poczucie winy w jej głowie i lęk, który powstał gdzieś w środku niej.  Doskonale czuła jego zimne macki oplatające jej brzuch i plecy. „Za dwa tygodnie znowu wszystko wróci do normy” – pomyślała i chwyciła telefon. Wystukała numer z karteczki i poczekała. W słuchawce usłyszała delikatny stuk i przyjemny głos melodyjnym głosem powiedział:
- Słucham.
- To pani mówi po polsku? – zapytała zaskoczona, zapominając się przedstawić.
- Trochę, wyświetliła mi się lokalizacja pani numeru. W czym mogę pomóc – zapytała lekko niecierpliwym tonem.
- Dostałam ten namiar od doktora Leśniaka – powiedziała przyciszonym głosem – potrzebuje pomocy.
- Rozumiem, który to tydzień?
- lekarz powiedział, że dziesiąty – modliła się by termin był jak najszybciej.
- Da pani radę przyjechać w czwartek?
- Tak – Gosia z ulgą podała swoje dane i rozłączyła się.
- No to załatwione – powiedziała i spojrzała w okno. Na niebie znów pojawiło się słońce.
Copyright © 2014 Sekretarzyk , Blogger