ROZDZIAŁ IV



Witajcie kochanie
Bardzo dziękuję za komentarze, są dla mnie inspiracją i wskazówką w dalszej pracy nad powieścią :). Zapraszam do lektury i oczywiście do komentowania. 



ROZDZIAŁ IV

- Dokumenty wzięłaś? – zapytała mama idąc za Gośką do samochodu
- Wzięłam – Gosia z miną męczennika włożyła plecak do bagażnika – i ubrania wzięłam i wszystko wzięłam.
- Na pewno czegoś zapomniałaś – mama z kwaśną miną podeszła i podała jej dwa banknoty.
- Dzięki mamuś – Gośka przytuliła ją i wzięła banknoty – wiesz, że mam odłożone jeszcze po tej pracy wakacyjnej, nie musisz.
-Wiem, wiem – mama zamachała rekami jakby odganiała muchy – przyda ci się, kupisz sobie jakiś nowy ciuch.
- Dzięki – Gosia uśmiechnęła się i otuliła szczelniej płaszczem.
- Dbaj o siebie i przyjeżdżaj szybko – mama przytuliła ją jeszcze raz i weszła na ganek – Mirek pospiesz się, bo Gosia marznie – krzyknęła w głąb domu.
- Idę, idę… – usłyszały głos ojca. Po chwili on sam pojawił się w drzwiach z rozpięta kurtką i rozsznurowanymi butami – przecież mamy jeszcze czas. Autobus odjeżdża za pół godziny – cmoknął z dezaprobatą – Gośka będzie marzła na przystanku.
- Nie marudź – mama weszła do ganku i szczelniej zacisnęła kołnierz swetra pod szyją – poczekacie w samochodzie najwyżej. Lepiej być wcześniej, niż się spóźnić.
- To paaaa! – Gosia wsiadła do samochodu i spojrzała w górę do okna swojego pokoju. Zobaczyła Majkę, która oparła głowę o szybę i przypatrywała się wszystkiemu. Posłała siostrze całusa i machnęła ręką. Ojciec wsiadł do samochodu
- Zapnij pasy – powiedział odpalając auto i wyjeżdżając na drogę. Jechali w ciszy, każde zatopione w swoich myślach.
- Byłaś bardzo krótko – powiedział nagle tata i spojrzał na nią przelotnie.
- No… - Gośka zastanawiała się co powiedzieć – to był krótki weekend. Pojutrze zaczynają się zajęcia, wiec sam rozumiesz – dokończyła bezradnie.
- Przecież mogłaś jechać dopiero jutro.
- No niby tak – dziewczyna poprawiła pas bezpieczeństwa – ale mam kilka spraw do załatwienia jutro – ojciec spojrzał na nią zaciekawiony – mam rozmowę o pracę w takim jednym biurze.
- To w tej restauracji już nie pracujesz? – ojciec zdziwiony włączył kierunkowskaz i zjechał na parking.
- Były cięcia i zwolnienia. Byłam najmłodsza stażem, więc wyleciałam pierwsza.
- Ale wiesz córeczko, że jak masz problemy to możesz powiedzieć o wszystkim – tata wyłączył samochód i odwrócił się w jej stronę.
-Tak, wiem – Gośka pogłaskała ojcowską rękę  - wiem, że zawsze mogę na ciebie liczyć – dodała – no dobra, pora wysiadać – powiedziała i odpięła pasy.
- Racja – ojciec wysiadł, podszedł do bagażnika  i pomógł wyjąć jej plecak.
- Pa, tatku – powiedziała i przytuliła się do niego.
- Jak dojedziesz to zadzwoń – podszedł z nią do przystanku, na który właśnie podjeżdżał autobus.
- Jak zawsze – Gośka cmoknęła go w policzek i wsiadła do pojazdu – dzień dobry, studencki do Krakowa poproszę – powiedziała do kierowcy i podała mu wyliczone pieniądze za bilet.
- Proszę sobie usiąść - kierowca podał jej blankiecik i wskazał ręką do tyłu.
Gośka przeszła na środek autobusu i zajęła miejsce przy oknie. Z ulgą dziękowała Bogu, że jedzie prawie pusty nie licząc dwóch starszych pań na samym tyle.
            Autobus ruszył zostawiając tatę machającego za nią na przystanku. Gośka przymknęła oczy zastanawiając się co dalej.

***
- Nareszcie – powiedziała do siebie sapiąc, kiedy dobrnęła po schodach do swojego mieszkania. Wygrzebała z kieszeni kurtki klucz i otworzyła drzwi. Rzuciła plecak przy szafie w przedpokoju i weszła do kuchni. Otworzyła wodę mineralną i wypiła dwa kubki wody. Podeszła do okna i popatrzyła chwilę na znajomy widok. Powoli odwróciła się i spojrzała na swoje mieszkanko, próbowała wyobrazić sobie w nim małego człowieka.
- Nic z tego nie będzie – powiedziała do siebie i podeszła do plecaka – nie mogę im tego zrobić – utwierdzała samą siebie w podjętej decyzji.
            Wyjęła ubrania i położyła je na fotelu. Sięgnęła po dwieście złotych, które dała jej mama i wyjęła spod łóżka słoik. Jego ścianki pomalowała zieloną farbą by nie było widać co jest w środku.  Wyjęła zwitek banknotów i przeliczyła je szybko, po czym dodała kolejne dwa. Zakręciła słoik i schowała powrotem. Sięgnęła po ubrania i schowała je do szafy, pachniały domem i jaśminowym płynem do płukania. Idąc do łazienki przelotnie zerknęła na zegar. Za piętnaście piąta – pomyślała – zdążę zrobić jeszcze zakupy. Ale najpierw prysznic. Chwyciła ręcznik i weszła do łazienki. Rozebrała się szybko i weszła pod ciepłą wodę lejącą się z deszczownicy. Stała tak chwilę zmywając z siebie zmęczenie, niepokój i kiełkujące poczucie winy.  Kiedy w końcu wychodziła z łazienki, jej skóra była pomarszczona od wody.  Ubrała się i usiadła przy komputerze. Wyszukiwarka szybko naprowadziła ja na odpowiednie strony. Kliknęła na jedną z pierwszych i przeczytała nagłówek „Tabletki wczesnoporonne”. Przeczytała szybko wypowiedzi na forum i odrzuciła ten sposób.
- Zbyt ryzykowny – powiedziała do siebie głośno – trzeba znaleźć lekarza.
Otworzyła stronę gabinetu do którego miała się udać jutro. Lekarz, którego wybrała, miał doskonałe opinie w internecie, miała więc nadzieję, że coś jej doradzi.
Prychnęła zdenerwowana i pogłaskała swój brzuch. Od kilku dni wsłuchiwała się w siebie, starając się usłyszeć lub poczuć coś nietypowego. Nie czuła nic poza porannymi mdłościami i intensywnymi zapachami wszystkiego wokół.
- No nic – powiedziała i wstała sięgając po płaszcz – pożyjemy zobaczymy jutro. Teraz pora na zakupy i jedzenie.
            Zanim wróciła, obładowana siatkami, była bardzo głodna. Ekspresowo przyrządziła sałatkę i wyjęła z papierowej torebki jeszcze ciepłe udko z kurczaka z pobliskiej smażalni. Usiadła przed komputerem i włączyła jakiś film. Jadła bezmyślnie gapiąc się w ekran. Kiedy skończyła jeść, zwinęła się w kłębek na łóżku i szybko zasnęła. Wydało jej się, że spała już, zanim położyła głowę na poduszce.
            Śniło się jej, że przedziera się przez gęsty las, jest spocona z wysiłku a jej serce bije jak oszalałe. Zerwała się z łóżka nagle wybudzona. Chwyciła butelkę wody mineralnej i upiła kilka łyków. Zerknęła na budzik i zobaczyła, że dochodzi szósta, zwykle dla niej środek nocy.  Za oknem było jeszcze ciemno, deszcz bębnił o szyby. Pomyślała, że wcześniej przyjemny szum wiatru i stukanie deszczu ukołysałoby ją do dalszego snu. Teraz stwierdziła, że absolutnie nie ma ochoty na sen, jest bardzo głodna i musi iść do toalety. Kiedy deszcz przestał padać dochodziła dziewiąta. Ruch uliczny wzmógł się, przez uchylone okno słyszała rozmowy przechodniów, śmiech i piski dzieci które przechodziły obok do pobliskiej szkoły. Godzina wizyty zbliżała się nieubłaganie. Gosia postanowiła wziąć szybki prysznic i już się przygotować. Denerwowała się, co powiedzieć i jak zapytać, by wyciągnąć od lekarza kontakt kogoś, kto jej pomoże. Wiedziała, że w Polsce aborcja jest nielegalna, jednak ktoś musi gdzieś się tym zajmować. Ubrała się szybciej niż zamierzała, włożyła płaszcz i ciepły szal i wyszła z mieszkania. Droga do gabinetu zajęła jej niewiele czasu. Gdy przyszła na przystanek, od razu podjechał odpowiedni autobus, który zawiózł ją prawie pod samo miejsce. Zatrzymała się przed niebieskimi drzwiami, nad którymi dużymi literami przeczytała „Lekarz ginekolog – Grzegorz Leśniak”. Drżącą ręką chwyciła za klamkę i weszła do ciepłego i przytulnego holu. Podeszła do recepcji by zapłacić za wizytę. Recepcjonistka z uśmiechem na ustach pokierowała ja do gabinetu trzynaście. Miała skręcić lewo, wejść po schodach na piętro i podejść do gabinetu.
- Dzień dobry – powiedziała do siedzących dwóch młodych kobiet. Obie w wysokiej ciąży czekały na swoją kolej. Usiadła niepewnie na ostatnim krześle i rozpięła płaszcz. Jej wzrok prześlizgiwał się po wypukłych brzuchach ciężarnych. Zauważyła, że sweterek jednej z nich rytmicznie falował, dotarło do niej nagle, że widzi jak rusza się jej dziecko. Szybko odwróciła głowę, nie chcąc o tym myśleć. Z poirytowaniem poczuła jak malutkie poczucie winy znacznie urosło. Starała się nie dopuszczać do siebie  myśli co jeśli i co gdyby. Postanowiła i koniec, kropka.
- Pani Janiak – usłyszała męski ciepły głos. Wyrwana z zamyślenia posłusznie weszła do gabinetu.
- Dzień dobry – powiedziała i usiadła na wskazanym krześle.
- Witam panią – lekarz założył okulary i otworzył pusta jeszcze kartę – to z czym pani przychodzi?
- Jestem w ciąży – wypaliła od razu  – i musi mi pan pomóc.
Lekarz spojrzał na nią uważnie.
- Najpierw panią zbadamy – powiedział po dłuższej chwili – a potem porozmawiamy.
Gosia skinęła głową i weszła do niewielkiej łazienki. Nie znosiła takich wizyt, kiedy świeciła tyłkiem przed obcymi ludźmi, nawet jeśli to lekarz. Czasem zastanawiała się jak jej niektóre koleżanki ze studiów mówiły o wizycie u ginekologa jak o pójściu do sklepu po chleb.                  Z rozbawieniem pomyślała, że muszą być częstym gościem u takich lekarzy.
- Zapraszam – doleciał ją głos i podeszła do leżanki obok maszyny do robienia USG.
Badanie nie było bolesne, mimo to dziewczyna była cała spięta. Czuła ulgę, że monitor był skierowany w stronę lekarza i niczego nie widzi.
- Proszę spojrzeć – powiedział w tej samej chwili lekarz – tutaj jest pani młody człowiek. Wszystko jest w porządku, nawet bije mu serduszko – pokręcił coś na pulpicie i gabinet wypełnił trzepoczący werbelek przetykany szumami i trzaskami.
- Niech pan to wyłączy – powiedziała Gosia i szarpnęła się. Czuła pod powiekami wzbierające łzy, a poczucie winy urosło do rozmiaru sporego krzaczka, i mocno zakorzeniło się w jej głowie.
- Proszę się ubrać – lekarz odłożył głowicę i podszedł do biurka. W tempie ekspresowym, trzęsącymi się rękami wciągnęła bieliznę, spodnie i usiadła naprzeciwko – to czego pani chce.  Usunąć? – zapytał lekarz bez ogródek – dziecko jest zdrowe, wygląda na dziesiąty tydzień. Jeśli chce pani to zrobić, ma dwa tygodnie. Najbliżej w Czechach – napisał coś na kartce i podał jej. Gosia kurczowo chwyciła ja schowała do kieszeni – ale zastanów się jeszcze dziewczyno – powiedział i zapisał coś na kartce. Gdybyś się zdecydowała urodzisz końcem czerwca. Powodzenia – dodał i uśmiechnął się do niej.
- Dziękuję – wyszła szybko z gabinetu, pospiesznie chwyciła płaszcz i wbiegła na ulicę. Znowu padał deszcz. Zmokła, biegnąc przez drogę do pobliskiej galerii. Zatrzymała się przed cukiernią. Doleciał do niej zapach ciasta czekoladowego. Zatrzymała się i jakby przyciągana magnesem weszła i zamówiła dwa solidne kawałki i ciepłą herbatę. Siedząc przy oknie przypomniała sobie o karteczce od lekarza. Wyciągnęła zmięta karteczkę z kieszeni i rozprostowała. Niedbałym pismem nabazgrany był numer telefonu i nazwisko lekarza.
- Doktor Miller – powiedziała cicho do siebie i odkroiła kawałek ciasta – to już coś. Pomyślała, że zostały jej tylko dwa tygodnie. Tylko 14 dni by zdążyć na czas.  Starała się ignorować trzepoczące się poczucie winy w jej głowie i lęk, który powstał gdzieś w środku niej.  Doskonale czuła jego zimne macki oplatające jej brzuch i plecy. „Za dwa tygodnie znowu wszystko wróci do normy” – pomyślała i chwyciła telefon. Wystukała numer z karteczki i poczekała. W słuchawce usłyszała delikatny stuk i przyjemny głos melodyjnym głosem powiedział:
- Słucham.
- To pani mówi po polsku? – zapytała zaskoczona, zapominając się przedstawić.
- Trochę, wyświetliła mi się lokalizacja pani numeru. W czym mogę pomóc – zapytała lekko niecierpliwym tonem.
- Dostałam ten namiar od doktora Leśniaka – powiedziała przyciszonym głosem – potrzebuje pomocy.
- Rozumiem, który to tydzień?
- lekarz powiedział, że dziesiąty – modliła się by termin był jak najszybciej.
- Da pani radę przyjechać w czwartek?
- Tak – Gosia z ulgą podała swoje dane i rozłączyła się.
- No to załatwione – powiedziała i spojrzała w okno. Na niebie znów pojawiło się słońce.
Copyright © 2014 Sekretarzyk , Blogger