PISARSKA KOLABORACJA

PISARSKA KOLABORACJA

Witajcie
Mój blog wziął udział w wyzwaniu organizowanym przez  Grupa Warsztatowa dla pisarzy  .

W ramach wyzwania autorzy blogów zostali połączeni w pary. Spośród dwudziestu słów wzajemnie pary wybierały dla przeciwnika po pięć, z których wskazana osoba pisała opowiadanie zawierająca te wybrane słowa.
Moim towarzyszem wyzwania jest Bartek Bęben, autor bloga: Spełniając Marzenia .
 Na tym blogu można zobaczyć jego opowiadanie.
Zapraszam również do grupy wszystkich lubiących pisać i czytać.

Słowa, które wybrał dla mnie Bartek to: siostra, sługa, książka, smutny oraz grabie.
A  oto co udało mi się stworzyć ... zapraszam do lektury.








PISARSKA KOLABORACJA



Teresa  i Katarzyna jak co dzień stały przy relingu i patrzyły na spienione fale. Minęło już tak wiele dni odkąd wyruszyły  z rodzinnego domu. Po lepsze życie, po obiecane im przez pana Razenbauma bogactwa za morzem.
- Zobaczysz jak będzie pięknie - powiedziała rozmarzonym głosem Elżbieta i przytuliła się do siostry.
- Zobaczymy - Teresa zrzuciła jej i usiadła nieopodal łodzi ratunkowej schowanej pod obszernym brezentem.  Bardzo tęskniła za domem, za ojcem i rodzeństwem. Doskonale pamiętała dzień w którym zapadła decyzja o ich wyjeździe - wyjeździe bez biletu powrotnego. Nawet teraz czując we włosach słoną bryzę i zapach morskiej wody widziała na drewnianym stole w kuchni sporą kupkę pieniędzy, które ojciec dał panu Razenbaumowi za ich podróż.  Doskonale pamiętała przestraszony wzrok taty kiedy obie zgłosiły się na ochotników. Ich sytuacja była beznadziejna. Po zaborach ich ojciec został w domu z matką i pięcioma córkami na niewielkim gospodarstwie, które odziedziczył po swoim ojcu. Mieszkał z nimi wujek Józef z zoną i trojgiem dzieci. W niewielkim domu było im za ciasno, wybuchały ciągłe kłótnie o mało istotne sprawy. Najgorsze było to, że  coraz częściej  głód zaglądał im w oczy.  Dużo by dała, by poczuć domowy zapach ich izdebki, zapach siana w stodole. Czy tam w tej całej Ameryce będzie mogła poczuć zapach siana? Hodować kury? Czy tak jak w książkach o dzikim zachodzie będzie przemierzała prerie w poszukiwaniu złota bojąc się Indian?
- Tereniu zobacz! - Elżbieta podskakując przy relingu jak mała dziewczynka wskazywała majaczący na horyzoncie cień - to ląd!
- A więc dopłynęłyśmy - westchnęła wyrwana z zamyślenia i stanęła przy siostrze. Była od niej wyższa i starsza o całe trzy lata. Przecież Elżbieta miała tylko osiemnaście lat,  powinna biegać po polach z grabiami i pomagać ojcu przy sianokosach. Tymczasem tkwiły na tym ogromnym statku i płynęły w nieznane.
- Tereniu nie bądź smutna - siostra przygarnęła ją do siebie - przecież kiedyś wrócimy, jak tylko zarobimy pieniądze i pomożemy ojcu i naszym siostrom.
- Elżbieto, przecież nikogo tam nie znamy, pan Razenbaum załatwił nam tylko nocleg na kilka dni w Nowym Jorku, a potem musimy poradzić sobie same.
- Ta rodzina na pewno nam pomoże -Elżbieta była podekscytowana i optymistycznie nastawiona do podróży i ich życia w Ameryce.
 -  Zobaczymy - powtórzyła drugi raz dzisiaj  i z niepokojem obserwowała zbliżający się cień. Na pokładzie statku zapanowało poruszenie. Ludzie powychodzili ze swoich kajut i tkwili w milczeniu przy relingu wpatrując się w niewielka wyspę, która wyraźnie odcinała się na tle szarego nieba. Większość ludzi tak jak one emigrowało po chleb i lepsze życie, pomoc dla swoich rodzin. I tak jak Teresa zastanawiali się co ich czeka w  nowym świecie.
- Ellis Island - usłyszała z megafonu nosowy męski głos - proszę pozbierać bagaże i kierować się na pokład.
            Chwyciła siostrę za rękę i pobiegły po swój niewielki bagaż.
- Dlaczego nie płyniemy do Nowego Jorku tylko na jakąś wyspę? - Elżbieta zmarszczyła gniewnie brwi.
- To jest takie miejsce, gdzie rejestrują takich jak my, biednych emigrantów. Zapewne zbadają nas, sprawdzą zęby i wypytają o wszystko - Teresa chwyciła rączkę niewielkiej walizki - chodź, zanim na pokładzie będzie tłok.
Gdy wyszły z kajuty, dołączyły do tłumu ludzi kierujących się na zewnątrz. Szli w milczeniu spoglądając na siebie niespokojnie. Teresa widziała brudne obdarte dzieci, poważnych mężczyzn i przestraszone młode dziewczęta kulące się przy ścianie. Kiedy w końcu dotarły do relingu statek dobił do brzegu. Marynarz przerzucił pomost łączący statek ze stałym lądem.  Kiedy tylko podniósł rampę blokującą  wyjście, tłum wylał się ze statku powoli jak wulkaniczna lawa.
- Nareszcie - Elżbieta zeskoczyła z mostka na stały ląd, w przeciwieństwie do Teresy, która majestatycznie i powoli postawiła stopę na betonowym chodniku.  Poczuła falowanie pod stopami, jakby wciąż była na statku. Chwyciła się siostry, która pewnie poprowadziła je do wielkich oszklonych drzwi z napisem "entrance".  
            W wielkiej hali panował zgiełk jak w ulu. Ludzie nawoływali się, płakali i przepychali. Teresa rozejrzała się i dostrzegła napis "POLAND" i tam skierowała swoje kroki ciągnąc siostrę za sobą. Stanęły w sporym tłumie kotłującym się przy  stoliku, za którym siedziała surowo wyglądająca kobieta. Z oddali dochodził jej nosowy, surowy głos wyczytujący kolejne nazwiska.  Po godzinie, może dwóch usłyszały  - Teresa i Elżbieta Janowska. Podeszły do kobiety i podały jej dokumenty.
- Po co przyjechały? - zapytała kobieta z amerykańskim akcentem.
- Do pracy - odpowiedziała cicho Teresa
- Macie rodzinę?
- Państwo Wolly mają nas odebrać.
Kobieta za stolikiem spojrzała na nie spod ściągniętych brwi i porównała ze zdjęciem w dokumentach. Z ociąganiem podbiła karty pobytu, po czym podała im grubą księgę do podpisania. Kiedy Elżbieta odłożyła pióro zostały popchnięte w kierunku drugiego końca sali. Na ścianie zawieszono symbol Czerwonego Krzyża, dziewczęta dostrzegły kilku lekarzy w białych fartuchach uwijających się w tłumie. Podszedł do nich młody i ciemnowłosy, z ujmującym uśmiechem wyciągnął do nich rękę po dokumenty. Przeczytał i powiedział:
- Witajcie w nowym świecie. Państwo Wolly pytali o was jakiś czas temu. Po badaniu zaprowadzę.
- Dziękujemy panie ... - Teresa zwiesiła głos.
 - Wolly - zaśmiał się ubawiony mężczyzna - a państwo Wolly to moi rodzice.
- Wolly - Elżbieta zamyśliła się - dlaczego pan tak dobrze mówi po polsku?
- To długa historia. Opowiem Ci ją  przy dzisiejszej kolacji. Powiem tylko, że tez jesteśmy Polakami, ale zamerykanizowalismy nazwisko, bo nasze ciężko było wymówić.
- To jakie ono było?
- Wrzesińscy - młody mężczyzna zaśmiał się - chciałybyście słyszeć jak amerykanie kaleczyli na nim język.
- Frank, pospiesz się - starszy lekarz gniewnie zawołał do młodego lekarza - poflirtujesz sobie po pracy.
- Dobrze, proszę pana - powiedział Frank i pobieżnie zbadał emigrantki - w porządku. Moi rodzice są tam - wskazał im starsze małżeństwo. Kobieta patrzyła na nie dobrotliwie i pomachała ręką.
- Dzień dobry - Teresa dygnęła nie wiedząc co zrobić .
- Kochaneczko witamy w Ameryce, będzie wam tutaj jak w niebie - powiedziała pani Wolly i uścisnęła je oboje - Roger zabierz ich bagaże do samochodu i chodźmy, obiad stygnie.
            Zostały zaciągnięte do samochodu, posadzone na tylnym siedzeniu i ruszyły z piskiem opon. Teresa wyglądała ciekawie przez okna. Budynki i ulice wydawały jej się ogromne. Witryny sklepowe były takie kolorowe, ludzie śmiali się i żartowali ze sobą. Tak bardzo inaczej tutaj było i tak kolorowo. Przez chwile uwierzyła, że może ułoży im się w Nowym Jorku
- Teresko, co umiesz robić? - zapytała nagle pani Wolly - potrzebujemy gosposi u nas w domu. Nasza Marianna nie ogarnia już wszystkiego. Przyda jej się pomoc.
- Umiem prowadzić dom, proszę pani - odparła z godnością dziewczyna.  
- Więc ciebie mamy załatwioną.  Jeszcze poszukamy pracy dla twojej młodszej siostry - kobieta szturchnęła swojego milczącego dotąd męża - jak myślisz Roger czy u sióstr karmelitanek w sierocińcu znajdzie się miejsce dla tak uroczej opiekunki?
-  mhm - wymruczał w odpowiedzi.
- Doskonale - pani Wolly zatarła ręce i wskazała duży dom na rogu ulicy - tam zamieszkacie na razie obie, dopóki Elżbieta nie dostanie kwaterunku u karmelitanek.
            Samochód wjechał w szeroką bramę i zatrzymał się przed kamiennymi schodkami. Teresa zachodziła w głowę, skąd polska rodzina mogła być taka bogata.  
- Panienki pójdą tam - odezwał się po raz pierwszy pan domu schrypniętym basem -  obiad jest za pół godziny. Przyślemy po was kogoś - odwrócił się i wszedł po kamiennych schodkach do domu.
- Widzisz! - Elżbieta wyszeptała zadowolona - mamy już prace, a ty się tak martwiłaś. Oni mieli wszystko obmyślone.
- Tak - dziewczyna spojrzała smutno na siostrę - już wiem dlaczego są tacy bogaci.  Zapewne cześć kwoty od pana Razenbauma trafia właśnie do nich.
- I co z tego, skoro pomogli nam znaleźć pracę i dają na początek jedzenie i dach nad głową.
- Tak, dali nam pracę - kwaśno powiedziała Teresa i pchnęła niewielkie drzwi na tyłach domu - mnie zaoferowali posadzę sługi, a tobie opiekunki w sierocińcu. Rany Boskie Ela przecież same zostałyśmy sierotami z dala od domu, bez ojca i matki, zdane tylko na siebie  - Teresa usiadła na wąskiej pryczy i wybuchła płaczem.
Elżbieta przytuliła się do niej, głaskała ją po plecach chcąc dodać jej otuchy.
- To tymczasowo kochana, w końcu uwolnimy się od nich, znajdziemy dobrych mężów i będziemy szczęśliwe.
- Tak myślisz? - Teresa podniosła na dziewczynę zaczerwienione oczy.
- Jestem tego pewna.



                     **************************************************************


Dziękuje Bartkowi za słowa.
Joannie  Żmiejewskiej  (autorki bloga:Krucze Opowieści ) za zorganizowanie wyzwania.


Fanów Małgorzaty i jej losów zapraszam na odcinek już w niedziele. Po zawirowaniach życiowych w końcu z lekkim sercem i głową mogę zabrać się do pracy.
ROZDZIAŁ VI

ROZDZIAŁ VI


Witam 

Zapraszam na kolejny 6 rozdział. Mam nadzieję, że troszkę poprawi Wam humor :-)
Już nie będę przepraszać za ponad miesiąc ciszy na blogu. Ale dużo się u mnie działo. Od 1 lutego nowa praca, nowe wyzwania, dużo osobistych zmian ... więc czas to u mnie wartość poszukiwana i pożądana. Ale to nie znaczy, że nie tworzę i nic nie piszę. :-) Rozdział 7 niedługo ;-) . Przygotujcie się na dużo emocji :-) 

Pozdrawiam  



ROZDZIAŁ VI 



    Gosia z przykrością żegnała Pragę i wracała do domu. Wiedziała, że te trzy dni, które sobie podarowała były ostatnimi dniami spokoju i bezstresowej radości. Prawie zapomniała co ją czeka w Polsce i z czym przyjdzie się jej zmierzyć. Zanim się obejrzała wysiadała już na dworcu kolejowym w Krakowie. Niespiesznie przespacerowała się do swojego mieszkania przy Starym Rynku. Ulica Asnyka jak zawsze była cicha i spokojna. Idąc spojrzała na czyjeś okno na parterze - jak zawsze na parapecie, na zielonej poduszce  spał łaciaty kot. Kiedy przechodziła uchylił jedno oko i ostentacyjnie przeciągnął się, ziewając rozdzierająco. Gosia zobaczyła jego ostre ząbki  i różowy języczek. Przystanęła i spojrzała kotu w żółte ślepia. Ten zmrużył je nieznacznie i machnąwszy ogonem zeskoczył z parapetu, znikając za obfitą firanką. Gosia prychnęła i weszła do swojej klatki schodowej.  

    Klatka schodowa jak zawsze pachniała środkiem do dezynfekcji, skrzynka na listy pełna była wystających broszur i kolorowych gazetek z marketów. Wzięła jedną ze swojej skrzynki i pokonała szybko te kilka schodów. Po chwili otworzyła drzwi. Owiał ją przykry zapach zepsutej papryki. Czując nagłe mdłości najpierw podbiegła do okna i otworzyła je na oścież, a potem pobiegła do łazienki. Po dłuższej chwili wyszła wycierając twarz ręcznikiem. Przytknęła do nosa woreczek z zapachem lawendowym i starała się zlokalizować źródło przykrego zapachu. Pod zlewem znalazła reklamówkę z półpłynną papryka z białym nalotem.  Gosia dziękowała Bogu za woreczek zapachowy, gdyby nie on spędziłaby chyba tę noc na klatce schodowej, albo zamknięta w łazience. 

     Prychając na siebie ze złością zawiązała porządnie worek na śmieci i dla pewności włożyła go do kolejnego. Wystawiła go za drzwi i weszła do niewielkiej kuchni. Lodówka świeciła pustkami, otworzyła więc puszkę z herbatą i postawiła czajnik ze świeżą wodą na gazie. Usiadła i podparła się pod brodę czekając, aż woda zacznie wrzeć a czajnik przeraźliwie gwizdać. Nagle tknięta impulsem podeszła do swojej torby, która rzuciła niedbale w malutkim korytarzyku. Pogrzebała w niej chwile i wyciągnęła teczkę. Usiadła do stołu, jednak w tym momencie czajnik zaczął gwizdać wyrywając ją z zamyślenia. Zrobiła więc sobie swoja ulubiona herbatę i siadając do stolika otworzyła teczkę. Na wierzchu leżały trzy zdjęcia z USG. Gosia będąc w Pradze starała się nie myśleć o swoim stanie, jednak jadąc pociągiem miała mnóstwo czasu na rozmyślenia. Próbowała oswoić się z nowa sytuacją i zaplanować działania na najbliższe dni. Zadecydowała, że do rodziców pojedzie za trzy tygodnie, dopiero na święta Bożego Narodzenia. Łudziła się, że przy takiej okazji, kiedy będzie w domu cała rodzina jakoś przejdzie wszystko łagodniej. Pocieszała się, że powie raz i nie będzie musiała powtarzać tego samego każdemu z rodziny dalszej i bliższej.  Starała się nie myśleć nad przebiegiem Wigilii i Świąt, była przygotowana na każdą ewentualność. Schowała zdjęcia do teczki i wyciągnęła inny arkusik z zapisanymi badaniami, które musiała zrobić w tym tygodniu. Wzdrygnęła się na myśl, że będą pobierać jej krew. Nagle usłyszała dzwonek domofonu. Podeszła niespiesznie i podniosła słuchawkę. Usłyszała tylko odgłos zamykanych drzwi. Widocznie jej gość musiał wejść do bloku z innym domownikiem. Nie musiała długo czekać, usłyszała kroki i szuranie butów na schodach. Po krótkiej chwili judasza przesłonił cień. Odskoczyła od drzwi słysząc donośne pukanie. Uchyliła je nieznacznie i zobaczyła uśmiechniętego Tomka.
- Cześć Gosiu - powiedział od progu i pochylił się by cmoknąć ją w policzek - mogę wejść? - zapytał z nadzieją w oczach.
    Gosia była zdumiona, dlatego wykonała mimowolny, zapraszający gest.  Chłopak wchodząc wcisnął jej do ręki okazała czerwoną różę i jej ulubione czekoladki.
- O widzę, że właśnie przyjechałaś - ucieszył się i usiadł w fotelu.  Gosia zamykając drzwi przypomniała sobie ich ostatnią rozmowę i zastanawiała się czy Tomek zmienił zdanie i dlatego znowu się u niej pojawił?
- Witaj - powiedziała i położyła kwiatek i czekoladki na stoliku  - napijesz się czegoś?
- A chętnie - powiedział wesoło i poszedł za nią do kuchni - herbatkę, tą moją ulubioną - dodał zaglądając jej przez ramię do puszki.
- Zastanawia mnie - zaczęła Gosia zdumiona, że chłopak tak swobodnie poczyna sobie w jej mieszkaniu. Czuła rosnąca irytację i kiedy miała już wybuchnąć chłopak podszedł do niej i pocałował ją. Instynktownie oddała mu pocałunek. Ten przytulił ją mocno i wciągnął głośno zapach jej włosów.
- Ślicznie pachniesz, nowe perfumy? - zapytał i zalał herbatę wodą, zanim ta znowu się zagotowała.
- Nie - Gosia wzięła swój kubek z jeszcze gorącym napojem i udała się do pokoju.
- Widzę, że masz zrobić badania - powiedział zerkając na zostawioną na stole kartkę - zawiozę cię - dodał  i usiadł obok - ależ się stęskniłem - powiedział i puścił do niej oko.
-  Chcesz mi powiedzieć, że wróciłeś? - dziewczyna z niedowierzaniem spoglądała na chłopaka.
- Jasne  - Tomek przysiadł się bliżej i chwycił ją za rękę - kiedy dzielnicowy powiedział, że wyjechałaś służbowo do Czech, od razu wiedziałem że zmądrzałaś i wybrałaś mnie.
- Co? - Gosia wyrwała mu rękę, wylewając przy tym swoją herbatę. Syknęła wściekła i zgrzytając zębami podniosła porzucony wcześniej ręcznik. Wycierając powiększającą się brunatną plamę zapytała:
- A skąd dzielnicowy wie gdzie byłam?
- Tego nie wiem - Tomek rozsiadł się wygodnie taksując ją wzrokiem - wiesz, w każdym bloku są plotkary, które trzymają rękę na pulsie i wiedzą kto z kim, kiedy i za co.
- Jasne..., to dlatego przyszedłeś? - Gosia ze złością rzuciła ręcznik na kafelki przy drzwiach do łazienki - uprzejmie ci doniosły, że wróciłam?
- No co ty... Gosia! - Tomek zaniepokojony przyjrzał się dziewczynie. Wstał i przytulił ją do siebie. Zaczął rekami błądzić po jej ciele rozkoszując się jej miękkością. Kiedy chciał włożyć ręce pod jej sweterek,
Gosia prychnęła i wyrwała mu ręce.
- Rozumiem, że po zabiegu nie możesz... - przerwał niepewny co dalej powiedzieć - ale przecież przytulić się nie możemy?! Dlaczego jesteś taka oschła?
- Posłuchaj! - Gosia podniosła trochę głos, jednak Tomek przerwał jej unosząc nagle rękę.
- Zapomnijmy o tym wszystkim - powiedział - cieszę się, że dokonałaś dobrego wyboru.
- Też się cieszę - powiedziała Gosia i parsknęła krótkim śmiechem.
- No widzisz! Po co była ta kłótnia i te wszystkie przykre słowa?
- Przykre słowa? - Gosia zaniemówiła - to ty się wyparłeś swojego dziecka i to ty mnie zostawiłeś!
-Daj spokój..., wyrzuciłaś mnie za drzwi - Tomek próbował chwycić ją za rękę - ale to już za nami. Teraz możemy żyć tak jak do tej pory.
- Czyli jak? - Gosia pytająco uniosła brew.
- No tak jak do tej pory - zająknął się chłopak - będziemy chodzić na wykłady, razem się uczyć, kochać, chodzić do kina. Będziemy jeść pizze  i chodzić na imprezy tak jak to było jeszcze niedawno. Szczerze... - zamyślił się - brakuje mi tego... bardzo.
    Gosia pokręciła z niedowierzaniem głową.
- Nie masz mi nic więcej do powiedzenia? - prychnęła - jestem tylko dobra w łózku, do chodzenia do kina i na wykłady? Czy może trzymasz się mnie bo wszystko pięknie ci tłumaczę i zdajesz egzaminy? - zapytała gniewnie.
- Gośka!  Zwariowałaś? Chcesz deklaracji? - Tomek odsunął się nieznacznie, przestraszony - że cię nie opuszczę aż do śmierci i te inne bzdury?
    Gosia oparła ręce na biodrach przyjmując wojowniczą pozycję. I wtedy Tomek dostrzegł jej zaokrąglony brzuszek .
- Co to jest? - zapytał celując palcem wskazującym w wypukłość  - to ci tak po zabiegu zostało? Ale wklęśnie, nie? - dodał niepewnie i spojrzał na nią jeszcze raz z tym, że bardziej uważnie. Stała wyraźnie z niego kpiąc.
-  O jakim zabiegu mówisz? - zapytała przymilnie mrużąc oczy.
- No... - Tomek zawahał się i zamilkł.
- No jakim?! - ryknęła Gosia na cały głos -  nie umiesz tego powiedzieć na głos?! Tchórz!
- Aborcji! - Tomek poirytowany podszedł do niej w dwóch krokach i chwycił ją za ramiona - dokonałaś aborcji prawda? Stąd te fochy u ciebie? Hormony?
    Gosia zaśmiała się, ramiona trzęsły się jej w niepohamowanych spazmach. Chwyciła się za brzuch i zaśmiewała do łez.
- Boże! - powiedziała pomiędzy chichotami - a ja głupia robiłam sobie wyrzuty, że cie pogoniłam.  Łudziłam się, że wrócisz i stworzymy szczęśliwą, piękną rodzinę.
    Gosia usiadła w fotelu i sięgnęła po chusteczkę higieniczną. Wytarła głośno nos, potem zasmarkaną chusteczka oczy i twarz. Kiedy się uspokoiła spojrzała na Tomka.
- Nie zrobiłam tego - powiedziała patrząc mu prosto w oczy.
- Słyszysz?! Nie zrobiłam - wstała i powoli podeszła do niego - pamiętaj, że nigdy nie będziesz miał do niego prawa, nigdy go nie zobaczysz - wycedziła przez zęby.
    Chłopak widząc jej minę cofał się w stronę drzwi. Zobaczył szaleństwo w jej oczach i chciał umknąć jak najszybciej i jak najdalej.
- Spoko! - wymruczał i chwycił kurtkę - to twój problem - dodał i wypadł na korytarz.
    Gosia stanęła w drzwiach i śmiała się, ścigając go kpiącym chichotem. Kiedy się uspokoiła zamknęła drzwi.
- No to jedno mam z głowy - powiedziała zadowolona i ubrała się z zamiarem zrobienia dużych zakupów. Teraz musiała jeść za dwoje, w dodatku bardzo smacznie. A ona miała ochotę na placki ziemniaczane i lody truskawkowe z polewą karmelową.

Święta, święta .... dalej święta

Witajcie kochani! Nie bijcie! Wiem, że haniebnie Was zaniedbałam i kolejny rozdział powinien znaleźć się ponad tydzień temu! Ale ... święta, sylwester, nowy rok ... przygotowania i przedświąteczna gorączka dopadły i mnie. Brak czasu na pisanie, nawet na odpoczynek. Ale jeszcze w świątecznym nastroju kończę 6 rozdział. Pojawi się w niedziele lub w poniedziałek. Właśnie wyjeżdżam wraz z rodziną w świąteczne odwiedziny do moich kochanych Teściów! Jak wrócę w niedzielę... pewnie późno w nocy i cicho jak śnieg pojawi się kolejny rozdział. A w poniedziałek rano jak za dziecięcych lat podchodziliście do okna i ze zdziwieniem spoglądaliście w okno mówiąc: O! Spadł w nocy! , tak powiecie otwierając bloga: O! Jest rozdział! . Pewnie wielu z Was powie, a może i warknie: Nareszcie!. No cóż .. z systematycznością czasem u mnie na bakier ... ale noworocznie i solennie obiecuję poprawę. Pozdrawiam w zimowym klimacie. PS. Czy u Was też napadało ponad metr śniegu?
Copyright © 2014 Sekretarzyk , Blogger