PISARSKA KOLABORACJA

PISARSKA KOLABORACJA

Witajcie
Mój blog wziął udział w wyzwaniu organizowanym przez  Grupa Warsztatowa dla pisarzy  .

W ramach wyzwania autorzy blogów zostali połączeni w pary. Spośród dwudziestu słów wzajemnie pary wybierały dla przeciwnika po pięć, z których wskazana osoba pisała opowiadanie zawierająca te wybrane słowa.
Moim towarzyszem wyzwania jest Bartek Bęben, autor bloga: Spełniając Marzenia .
 Na tym blogu można zobaczyć jego opowiadanie.
Zapraszam również do grupy wszystkich lubiących pisać i czytać.

Słowa, które wybrał dla mnie Bartek to: siostra, sługa, książka, smutny oraz grabie.
A  oto co udało mi się stworzyć ... zapraszam do lektury.








PISARSKA KOLABORACJA



Teresa  i Katarzyna jak co dzień stały przy relingu i patrzyły na spienione fale. Minęło już tak wiele dni odkąd wyruszyły  z rodzinnego domu. Po lepsze życie, po obiecane im przez pana Razenbauma bogactwa za morzem.
- Zobaczysz jak będzie pięknie - powiedziała rozmarzonym głosem Elżbieta i przytuliła się do siostry.
- Zobaczymy - Teresa zrzuciła jej i usiadła nieopodal łodzi ratunkowej schowanej pod obszernym brezentem.  Bardzo tęskniła za domem, za ojcem i rodzeństwem. Doskonale pamiętała dzień w którym zapadła decyzja o ich wyjeździe - wyjeździe bez biletu powrotnego. Nawet teraz czując we włosach słoną bryzę i zapach morskiej wody widziała na drewnianym stole w kuchni sporą kupkę pieniędzy, które ojciec dał panu Razenbaumowi za ich podróż.  Doskonale pamiętała przestraszony wzrok taty kiedy obie zgłosiły się na ochotników. Ich sytuacja była beznadziejna. Po zaborach ich ojciec został w domu z matką i pięcioma córkami na niewielkim gospodarstwie, które odziedziczył po swoim ojcu. Mieszkał z nimi wujek Józef z zoną i trojgiem dzieci. W niewielkim domu było im za ciasno, wybuchały ciągłe kłótnie o mało istotne sprawy. Najgorsze było to, że  coraz częściej  głód zaglądał im w oczy.  Dużo by dała, by poczuć domowy zapach ich izdebki, zapach siana w stodole. Czy tam w tej całej Ameryce będzie mogła poczuć zapach siana? Hodować kury? Czy tak jak w książkach o dzikim zachodzie będzie przemierzała prerie w poszukiwaniu złota bojąc się Indian?
- Tereniu zobacz! - Elżbieta podskakując przy relingu jak mała dziewczynka wskazywała majaczący na horyzoncie cień - to ląd!
- A więc dopłynęłyśmy - westchnęła wyrwana z zamyślenia i stanęła przy siostrze. Była od niej wyższa i starsza o całe trzy lata. Przecież Elżbieta miała tylko osiemnaście lat,  powinna biegać po polach z grabiami i pomagać ojcu przy sianokosach. Tymczasem tkwiły na tym ogromnym statku i płynęły w nieznane.
- Tereniu nie bądź smutna - siostra przygarnęła ją do siebie - przecież kiedyś wrócimy, jak tylko zarobimy pieniądze i pomożemy ojcu i naszym siostrom.
- Elżbieto, przecież nikogo tam nie znamy, pan Razenbaum załatwił nam tylko nocleg na kilka dni w Nowym Jorku, a potem musimy poradzić sobie same.
- Ta rodzina na pewno nam pomoże -Elżbieta była podekscytowana i optymistycznie nastawiona do podróży i ich życia w Ameryce.
 -  Zobaczymy - powtórzyła drugi raz dzisiaj  i z niepokojem obserwowała zbliżający się cień. Na pokładzie statku zapanowało poruszenie. Ludzie powychodzili ze swoich kajut i tkwili w milczeniu przy relingu wpatrując się w niewielka wyspę, która wyraźnie odcinała się na tle szarego nieba. Większość ludzi tak jak one emigrowało po chleb i lepsze życie, pomoc dla swoich rodzin. I tak jak Teresa zastanawiali się co ich czeka w  nowym świecie.
- Ellis Island - usłyszała z megafonu nosowy męski głos - proszę pozbierać bagaże i kierować się na pokład.
            Chwyciła siostrę za rękę i pobiegły po swój niewielki bagaż.
- Dlaczego nie płyniemy do Nowego Jorku tylko na jakąś wyspę? - Elżbieta zmarszczyła gniewnie brwi.
- To jest takie miejsce, gdzie rejestrują takich jak my, biednych emigrantów. Zapewne zbadają nas, sprawdzą zęby i wypytają o wszystko - Teresa chwyciła rączkę niewielkiej walizki - chodź, zanim na pokładzie będzie tłok.
Gdy wyszły z kajuty, dołączyły do tłumu ludzi kierujących się na zewnątrz. Szli w milczeniu spoglądając na siebie niespokojnie. Teresa widziała brudne obdarte dzieci, poważnych mężczyzn i przestraszone młode dziewczęta kulące się przy ścianie. Kiedy w końcu dotarły do relingu statek dobił do brzegu. Marynarz przerzucił pomost łączący statek ze stałym lądem.  Kiedy tylko podniósł rampę blokującą  wyjście, tłum wylał się ze statku powoli jak wulkaniczna lawa.
- Nareszcie - Elżbieta zeskoczyła z mostka na stały ląd, w przeciwieństwie do Teresy, która majestatycznie i powoli postawiła stopę na betonowym chodniku.  Poczuła falowanie pod stopami, jakby wciąż była na statku. Chwyciła się siostry, która pewnie poprowadziła je do wielkich oszklonych drzwi z napisem "entrance".  
            W wielkiej hali panował zgiełk jak w ulu. Ludzie nawoływali się, płakali i przepychali. Teresa rozejrzała się i dostrzegła napis "POLAND" i tam skierowała swoje kroki ciągnąc siostrę za sobą. Stanęły w sporym tłumie kotłującym się przy  stoliku, za którym siedziała surowo wyglądająca kobieta. Z oddali dochodził jej nosowy, surowy głos wyczytujący kolejne nazwiska.  Po godzinie, może dwóch usłyszały  - Teresa i Elżbieta Janowska. Podeszły do kobiety i podały jej dokumenty.
- Po co przyjechały? - zapytała kobieta z amerykańskim akcentem.
- Do pracy - odpowiedziała cicho Teresa
- Macie rodzinę?
- Państwo Wolly mają nas odebrać.
Kobieta za stolikiem spojrzała na nie spod ściągniętych brwi i porównała ze zdjęciem w dokumentach. Z ociąganiem podbiła karty pobytu, po czym podała im grubą księgę do podpisania. Kiedy Elżbieta odłożyła pióro zostały popchnięte w kierunku drugiego końca sali. Na ścianie zawieszono symbol Czerwonego Krzyża, dziewczęta dostrzegły kilku lekarzy w białych fartuchach uwijających się w tłumie. Podszedł do nich młody i ciemnowłosy, z ujmującym uśmiechem wyciągnął do nich rękę po dokumenty. Przeczytał i powiedział:
- Witajcie w nowym świecie. Państwo Wolly pytali o was jakiś czas temu. Po badaniu zaprowadzę.
- Dziękujemy panie ... - Teresa zwiesiła głos.
 - Wolly - zaśmiał się ubawiony mężczyzna - a państwo Wolly to moi rodzice.
- Wolly - Elżbieta zamyśliła się - dlaczego pan tak dobrze mówi po polsku?
- To długa historia. Opowiem Ci ją  przy dzisiejszej kolacji. Powiem tylko, że tez jesteśmy Polakami, ale zamerykanizowalismy nazwisko, bo nasze ciężko było wymówić.
- To jakie ono było?
- Wrzesińscy - młody mężczyzna zaśmiał się - chciałybyście słyszeć jak amerykanie kaleczyli na nim język.
- Frank, pospiesz się - starszy lekarz gniewnie zawołał do młodego lekarza - poflirtujesz sobie po pracy.
- Dobrze, proszę pana - powiedział Frank i pobieżnie zbadał emigrantki - w porządku. Moi rodzice są tam - wskazał im starsze małżeństwo. Kobieta patrzyła na nie dobrotliwie i pomachała ręką.
- Dzień dobry - Teresa dygnęła nie wiedząc co zrobić .
- Kochaneczko witamy w Ameryce, będzie wam tutaj jak w niebie - powiedziała pani Wolly i uścisnęła je oboje - Roger zabierz ich bagaże do samochodu i chodźmy, obiad stygnie.
            Zostały zaciągnięte do samochodu, posadzone na tylnym siedzeniu i ruszyły z piskiem opon. Teresa wyglądała ciekawie przez okna. Budynki i ulice wydawały jej się ogromne. Witryny sklepowe były takie kolorowe, ludzie śmiali się i żartowali ze sobą. Tak bardzo inaczej tutaj było i tak kolorowo. Przez chwile uwierzyła, że może ułoży im się w Nowym Jorku
- Teresko, co umiesz robić? - zapytała nagle pani Wolly - potrzebujemy gosposi u nas w domu. Nasza Marianna nie ogarnia już wszystkiego. Przyda jej się pomoc.
- Umiem prowadzić dom, proszę pani - odparła z godnością dziewczyna.  
- Więc ciebie mamy załatwioną.  Jeszcze poszukamy pracy dla twojej młodszej siostry - kobieta szturchnęła swojego milczącego dotąd męża - jak myślisz Roger czy u sióstr karmelitanek w sierocińcu znajdzie się miejsce dla tak uroczej opiekunki?
-  mhm - wymruczał w odpowiedzi.
- Doskonale - pani Wolly zatarła ręce i wskazała duży dom na rogu ulicy - tam zamieszkacie na razie obie, dopóki Elżbieta nie dostanie kwaterunku u karmelitanek.
            Samochód wjechał w szeroką bramę i zatrzymał się przed kamiennymi schodkami. Teresa zachodziła w głowę, skąd polska rodzina mogła być taka bogata.  
- Panienki pójdą tam - odezwał się po raz pierwszy pan domu schrypniętym basem -  obiad jest za pół godziny. Przyślemy po was kogoś - odwrócił się i wszedł po kamiennych schodkach do domu.
- Widzisz! - Elżbieta wyszeptała zadowolona - mamy już prace, a ty się tak martwiłaś. Oni mieli wszystko obmyślone.
- Tak - dziewczyna spojrzała smutno na siostrę - już wiem dlaczego są tacy bogaci.  Zapewne cześć kwoty od pana Razenbauma trafia właśnie do nich.
- I co z tego, skoro pomogli nam znaleźć pracę i dają na początek jedzenie i dach nad głową.
- Tak, dali nam pracę - kwaśno powiedziała Teresa i pchnęła niewielkie drzwi na tyłach domu - mnie zaoferowali posadzę sługi, a tobie opiekunki w sierocińcu. Rany Boskie Ela przecież same zostałyśmy sierotami z dala od domu, bez ojca i matki, zdane tylko na siebie  - Teresa usiadła na wąskiej pryczy i wybuchła płaczem.
Elżbieta przytuliła się do niej, głaskała ją po plecach chcąc dodać jej otuchy.
- To tymczasowo kochana, w końcu uwolnimy się od nich, znajdziemy dobrych mężów i będziemy szczęśliwe.
- Tak myślisz? - Teresa podniosła na dziewczynę zaczerwienione oczy.
- Jestem tego pewna.



                     **************************************************************


Dziękuje Bartkowi za słowa.
Joannie  Żmiejewskiej  (autorki bloga:Krucze Opowieści ) za zorganizowanie wyzwania.


Fanów Małgorzaty i jej losów zapraszam na odcinek już w niedziele. Po zawirowaniach życiowych w końcu z lekkim sercem i głową mogę zabrać się do pracy.
ROZDZIAŁ VI

ROZDZIAŁ VI


Witam 

Zapraszam na kolejny 6 rozdział. Mam nadzieję, że troszkę poprawi Wam humor :-)
Już nie będę przepraszać za ponad miesiąc ciszy na blogu. Ale dużo się u mnie działo. Od 1 lutego nowa praca, nowe wyzwania, dużo osobistych zmian ... więc czas to u mnie wartość poszukiwana i pożądana. Ale to nie znaczy, że nie tworzę i nic nie piszę. :-) Rozdział 7 niedługo ;-) . Przygotujcie się na dużo emocji :-) 

Pozdrawiam  



ROZDZIAŁ VI 



    Gosia z przykrością żegnała Pragę i wracała do domu. Wiedziała, że te trzy dni, które sobie podarowała były ostatnimi dniami spokoju i bezstresowej radości. Prawie zapomniała co ją czeka w Polsce i z czym przyjdzie się jej zmierzyć. Zanim się obejrzała wysiadała już na dworcu kolejowym w Krakowie. Niespiesznie przespacerowała się do swojego mieszkania przy Starym Rynku. Ulica Asnyka jak zawsze była cicha i spokojna. Idąc spojrzała na czyjeś okno na parterze - jak zawsze na parapecie, na zielonej poduszce  spał łaciaty kot. Kiedy przechodziła uchylił jedno oko i ostentacyjnie przeciągnął się, ziewając rozdzierająco. Gosia zobaczyła jego ostre ząbki  i różowy języczek. Przystanęła i spojrzała kotu w żółte ślepia. Ten zmrużył je nieznacznie i machnąwszy ogonem zeskoczył z parapetu, znikając za obfitą firanką. Gosia prychnęła i weszła do swojej klatki schodowej.  

    Klatka schodowa jak zawsze pachniała środkiem do dezynfekcji, skrzynka na listy pełna była wystających broszur i kolorowych gazetek z marketów. Wzięła jedną ze swojej skrzynki i pokonała szybko te kilka schodów. Po chwili otworzyła drzwi. Owiał ją przykry zapach zepsutej papryki. Czując nagłe mdłości najpierw podbiegła do okna i otworzyła je na oścież, a potem pobiegła do łazienki. Po dłuższej chwili wyszła wycierając twarz ręcznikiem. Przytknęła do nosa woreczek z zapachem lawendowym i starała się zlokalizować źródło przykrego zapachu. Pod zlewem znalazła reklamówkę z półpłynną papryka z białym nalotem.  Gosia dziękowała Bogu za woreczek zapachowy, gdyby nie on spędziłaby chyba tę noc na klatce schodowej, albo zamknięta w łazience. 

     Prychając na siebie ze złością zawiązała porządnie worek na śmieci i dla pewności włożyła go do kolejnego. Wystawiła go za drzwi i weszła do niewielkiej kuchni. Lodówka świeciła pustkami, otworzyła więc puszkę z herbatą i postawiła czajnik ze świeżą wodą na gazie. Usiadła i podparła się pod brodę czekając, aż woda zacznie wrzeć a czajnik przeraźliwie gwizdać. Nagle tknięta impulsem podeszła do swojej torby, która rzuciła niedbale w malutkim korytarzyku. Pogrzebała w niej chwile i wyciągnęła teczkę. Usiadła do stołu, jednak w tym momencie czajnik zaczął gwizdać wyrywając ją z zamyślenia. Zrobiła więc sobie swoja ulubiona herbatę i siadając do stolika otworzyła teczkę. Na wierzchu leżały trzy zdjęcia z USG. Gosia będąc w Pradze starała się nie myśleć o swoim stanie, jednak jadąc pociągiem miała mnóstwo czasu na rozmyślenia. Próbowała oswoić się z nowa sytuacją i zaplanować działania na najbliższe dni. Zadecydowała, że do rodziców pojedzie za trzy tygodnie, dopiero na święta Bożego Narodzenia. Łudziła się, że przy takiej okazji, kiedy będzie w domu cała rodzina jakoś przejdzie wszystko łagodniej. Pocieszała się, że powie raz i nie będzie musiała powtarzać tego samego każdemu z rodziny dalszej i bliższej.  Starała się nie myśleć nad przebiegiem Wigilii i Świąt, była przygotowana na każdą ewentualność. Schowała zdjęcia do teczki i wyciągnęła inny arkusik z zapisanymi badaniami, które musiała zrobić w tym tygodniu. Wzdrygnęła się na myśl, że będą pobierać jej krew. Nagle usłyszała dzwonek domofonu. Podeszła niespiesznie i podniosła słuchawkę. Usłyszała tylko odgłos zamykanych drzwi. Widocznie jej gość musiał wejść do bloku z innym domownikiem. Nie musiała długo czekać, usłyszała kroki i szuranie butów na schodach. Po krótkiej chwili judasza przesłonił cień. Odskoczyła od drzwi słysząc donośne pukanie. Uchyliła je nieznacznie i zobaczyła uśmiechniętego Tomka.
- Cześć Gosiu - powiedział od progu i pochylił się by cmoknąć ją w policzek - mogę wejść? - zapytał z nadzieją w oczach.
    Gosia była zdumiona, dlatego wykonała mimowolny, zapraszający gest.  Chłopak wchodząc wcisnął jej do ręki okazała czerwoną różę i jej ulubione czekoladki.
- O widzę, że właśnie przyjechałaś - ucieszył się i usiadł w fotelu.  Gosia zamykając drzwi przypomniała sobie ich ostatnią rozmowę i zastanawiała się czy Tomek zmienił zdanie i dlatego znowu się u niej pojawił?
- Witaj - powiedziała i położyła kwiatek i czekoladki na stoliku  - napijesz się czegoś?
- A chętnie - powiedział wesoło i poszedł za nią do kuchni - herbatkę, tą moją ulubioną - dodał zaglądając jej przez ramię do puszki.
- Zastanawia mnie - zaczęła Gosia zdumiona, że chłopak tak swobodnie poczyna sobie w jej mieszkaniu. Czuła rosnąca irytację i kiedy miała już wybuchnąć chłopak podszedł do niej i pocałował ją. Instynktownie oddała mu pocałunek. Ten przytulił ją mocno i wciągnął głośno zapach jej włosów.
- Ślicznie pachniesz, nowe perfumy? - zapytał i zalał herbatę wodą, zanim ta znowu się zagotowała.
- Nie - Gosia wzięła swój kubek z jeszcze gorącym napojem i udała się do pokoju.
- Widzę, że masz zrobić badania - powiedział zerkając na zostawioną na stole kartkę - zawiozę cię - dodał  i usiadł obok - ależ się stęskniłem - powiedział i puścił do niej oko.
-  Chcesz mi powiedzieć, że wróciłeś? - dziewczyna z niedowierzaniem spoglądała na chłopaka.
- Jasne  - Tomek przysiadł się bliżej i chwycił ją za rękę - kiedy dzielnicowy powiedział, że wyjechałaś służbowo do Czech, od razu wiedziałem że zmądrzałaś i wybrałaś mnie.
- Co? - Gosia wyrwała mu rękę, wylewając przy tym swoją herbatę. Syknęła wściekła i zgrzytając zębami podniosła porzucony wcześniej ręcznik. Wycierając powiększającą się brunatną plamę zapytała:
- A skąd dzielnicowy wie gdzie byłam?
- Tego nie wiem - Tomek rozsiadł się wygodnie taksując ją wzrokiem - wiesz, w każdym bloku są plotkary, które trzymają rękę na pulsie i wiedzą kto z kim, kiedy i za co.
- Jasne..., to dlatego przyszedłeś? - Gosia ze złością rzuciła ręcznik na kafelki przy drzwiach do łazienki - uprzejmie ci doniosły, że wróciłam?
- No co ty... Gosia! - Tomek zaniepokojony przyjrzał się dziewczynie. Wstał i przytulił ją do siebie. Zaczął rekami błądzić po jej ciele rozkoszując się jej miękkością. Kiedy chciał włożyć ręce pod jej sweterek,
Gosia prychnęła i wyrwała mu ręce.
- Rozumiem, że po zabiegu nie możesz... - przerwał niepewny co dalej powiedzieć - ale przecież przytulić się nie możemy?! Dlaczego jesteś taka oschła?
- Posłuchaj! - Gosia podniosła trochę głos, jednak Tomek przerwał jej unosząc nagle rękę.
- Zapomnijmy o tym wszystkim - powiedział - cieszę się, że dokonałaś dobrego wyboru.
- Też się cieszę - powiedziała Gosia i parsknęła krótkim śmiechem.
- No widzisz! Po co była ta kłótnia i te wszystkie przykre słowa?
- Przykre słowa? - Gosia zaniemówiła - to ty się wyparłeś swojego dziecka i to ty mnie zostawiłeś!
-Daj spokój..., wyrzuciłaś mnie za drzwi - Tomek próbował chwycić ją za rękę - ale to już za nami. Teraz możemy żyć tak jak do tej pory.
- Czyli jak? - Gosia pytająco uniosła brew.
- No tak jak do tej pory - zająknął się chłopak - będziemy chodzić na wykłady, razem się uczyć, kochać, chodzić do kina. Będziemy jeść pizze  i chodzić na imprezy tak jak to było jeszcze niedawno. Szczerze... - zamyślił się - brakuje mi tego... bardzo.
    Gosia pokręciła z niedowierzaniem głową.
- Nie masz mi nic więcej do powiedzenia? - prychnęła - jestem tylko dobra w łózku, do chodzenia do kina i na wykłady? Czy może trzymasz się mnie bo wszystko pięknie ci tłumaczę i zdajesz egzaminy? - zapytała gniewnie.
- Gośka!  Zwariowałaś? Chcesz deklaracji? - Tomek odsunął się nieznacznie, przestraszony - że cię nie opuszczę aż do śmierci i te inne bzdury?
    Gosia oparła ręce na biodrach przyjmując wojowniczą pozycję. I wtedy Tomek dostrzegł jej zaokrąglony brzuszek .
- Co to jest? - zapytał celując palcem wskazującym w wypukłość  - to ci tak po zabiegu zostało? Ale wklęśnie, nie? - dodał niepewnie i spojrzał na nią jeszcze raz z tym, że bardziej uważnie. Stała wyraźnie z niego kpiąc.
-  O jakim zabiegu mówisz? - zapytała przymilnie mrużąc oczy.
- No... - Tomek zawahał się i zamilkł.
- No jakim?! - ryknęła Gosia na cały głos -  nie umiesz tego powiedzieć na głos?! Tchórz!
- Aborcji! - Tomek poirytowany podszedł do niej w dwóch krokach i chwycił ją za ramiona - dokonałaś aborcji prawda? Stąd te fochy u ciebie? Hormony?
    Gosia zaśmiała się, ramiona trzęsły się jej w niepohamowanych spazmach. Chwyciła się za brzuch i zaśmiewała do łez.
- Boże! - powiedziała pomiędzy chichotami - a ja głupia robiłam sobie wyrzuty, że cie pogoniłam.  Łudziłam się, że wrócisz i stworzymy szczęśliwą, piękną rodzinę.
    Gosia usiadła w fotelu i sięgnęła po chusteczkę higieniczną. Wytarła głośno nos, potem zasmarkaną chusteczka oczy i twarz. Kiedy się uspokoiła spojrzała na Tomka.
- Nie zrobiłam tego - powiedziała patrząc mu prosto w oczy.
- Słyszysz?! Nie zrobiłam - wstała i powoli podeszła do niego - pamiętaj, że nigdy nie będziesz miał do niego prawa, nigdy go nie zobaczysz - wycedziła przez zęby.
    Chłopak widząc jej minę cofał się w stronę drzwi. Zobaczył szaleństwo w jej oczach i chciał umknąć jak najszybciej i jak najdalej.
- Spoko! - wymruczał i chwycił kurtkę - to twój problem - dodał i wypadł na korytarz.
    Gosia stanęła w drzwiach i śmiała się, ścigając go kpiącym chichotem. Kiedy się uspokoiła zamknęła drzwi.
- No to jedno mam z głowy - powiedziała zadowolona i ubrała się z zamiarem zrobienia dużych zakupów. Teraz musiała jeść za dwoje, w dodatku bardzo smacznie. A ona miała ochotę na placki ziemniaczane i lody truskawkowe z polewą karmelową.

Święta, święta .... dalej święta

Witajcie kochani! Nie bijcie! Wiem, że haniebnie Was zaniedbałam i kolejny rozdział powinien znaleźć się ponad tydzień temu! Ale ... święta, sylwester, nowy rok ... przygotowania i przedświąteczna gorączka dopadły i mnie. Brak czasu na pisanie, nawet na odpoczynek. Ale jeszcze w świątecznym nastroju kończę 6 rozdział. Pojawi się w niedziele lub w poniedziałek. Właśnie wyjeżdżam wraz z rodziną w świąteczne odwiedziny do moich kochanych Teściów! Jak wrócę w niedzielę... pewnie późno w nocy i cicho jak śnieg pojawi się kolejny rozdział. A w poniedziałek rano jak za dziecięcych lat podchodziliście do okna i ze zdziwieniem spoglądaliście w okno mówiąc: O! Spadł w nocy! , tak powiecie otwierając bloga: O! Jest rozdział! . Pewnie wielu z Was powie, a może i warknie: Nareszcie!. No cóż .. z systematycznością czasem u mnie na bakier ... ale noworocznie i solennie obiecuję poprawę. Pozdrawiam w zimowym klimacie. PS. Czy u Was też napadało ponad metr śniegu?
Rozdział V

Rozdział V



Witam kochani i przepraszam za tak długa nieobecność.  Koniec semestru, wystawianie ocen i gorączka przedświąteczna skutecznie wypełniają mi godziny dnia i nocy. 
Ale... zapraszam do lektury kolejnego, baaaaardzo długiego rozdziału. Mam nadzieję, że będziecie usatysfakcjonowani.

Bardzo dziękuję za tak miłe i motywujące komentarze. Ufam, że będzie ich coraz więcej. Są dla mnie drogowskazem w udoskonalaniu mojego warsztatu, a także prowadzeniu fabuły. 
Ciekawa jestem czy polubiliście Małgorzatę. Może wśród was jest ktoś, kto ma podobne doświadczenia?

Kolejny rozdział mam nadzieję, będzie już końcem przyszłego tygodnia (okolice 17 lub 18 grudnia).

Pozdrawiam 

 


ROZDZIAŁ V


            Z daleka zobaczyła napis "Kraków Główny", idąc przez Galerię Krakowska w stronę dworca kolejowego zrobiła niewielkie zakupy.  Tuż w pobliżu wyjścia z galerii zobaczyła sklep dla niemowląt. Przystanęła na chwilkę przed witryną i spojrzała na granatowy wózek. Głęboka gondola wyścielona była miękkim kocykiem, malutką poduszkę obleczono w poszewkę z Kubusiem Puchatkiem. Gosia spoglądała na ubranka na pobliskim wieszaku i zabrakło jej na chwile tchu.
- Co ja wyprawiam - powiedziała do siebie i zacisnęła dłonie w pięść. Pomyślała o kwilącym, malutkim zawiniątku w jej ramionach. Jednak szybko odsunęła tę wizję od siebie.
- Niedługo wszystko wróci do normy - wyszeptała odwracając się od witryny i zdążając ku ruchomym schodom.
Jej myśli pobiegły do chwili, kiedy wolna wyjdzie z lekarskiego gabinetu, bez przeszkód będzie mogła studiować dalej, bez komplikacji, bez myślenia co zrobić by było dobrze, bez zamartwiania się skąd wziąć  pieniądze na wydatki. Odetchnęła głęboko i wyjechała na peron.
- Uwaga podróżni - Gosia usłyszała nosowy głos rozlegający się z megafonów - pociąg z Krakowa do Pragi wjeżdża na peron drugi.
W chwili gdy pociąg wjechał na peron rozdzwonił jej się telefon. Spojrzała na ekran i zobaczyła duży napis "Dom- MAMA".
- Halo? - odebrała i po chwili usłyszała głos mamy.
- Jedziesz na to szkolenie dzisiaj?
- Tak, jestem właśnie na dworcu i będę wsiadać do pociągu - otworzyła drzwi do wagonu drugiej klasy lekkim szarpnięciem.
- Pamiętaj, jak dojedziesz to zadzwoń czy wszystko okej - jej mama z troską wymusiła na niej obietnicę, że zadzwoni natychmiast jak dojedzie do hotelu. Pożegnała się szybko i wwlokła do wąskiego przejścia walizkę.  Spojrzała na bilet i idąc wolnym krokiem, szukała swojego miejsca. Ucieszyła się widząc po przeciwnej stronie matkę z na oko dwuletnim dzieckiem. "Przynajmniej nie będą próbowali rozmawiać" - pomyślała i uśmiechnęła się do młodej kobiety. Chwyciła walizkę i położyła na wiszącą nad ich głowami półkę. Z ulgą poczuła jak pociąg ruszył z delikatnym szarpnięciem.  Usiadła i sięgnęła do torebki, wyjęła książkę i termos z kawą, sprawdziła też czy ma dokumenty i bilet. Zawsze upewniała się po kilka razy czy wszystko wzięła. Irytowało ją to, ale nic nie mogła na to poradzić. Lepiej zawsze sprawdzić kilka razy niż żałować, że się czegoś nie zabrało.
- Przepraszam, ma pani może chusteczkę higieniczną? - jej myśli przerwała towarzyszka podróży. Niewysoka blondynka uśmiechała się do niej z lekką paniką w oczach. Gosia spojrzała na jej kolana, na których usadowił się dwulatek. O zgrozo! Miał buzię i rączki upaćkane czekoladą.
- Ciekolada - powiedział do niej i wyciągnął raczki - bludne są - dodał pokazując jej dłonie i rozsuwając palce jak żaba.
- Oczywiście - Gosia  sięgnęła do torebki i podała jej niewielką paczuszkę chusteczek - proszę zatrzymać, mam jeszcze jedną paczkę.
- Dziękuję - blondynka wyjęła jedną i zaczęła wycierać chłopczykowi buzię. Ten chichotał i wiercił się jej na kolanach - chusteczki idą nam jak woda z kranu - blondynka niepewnie uśmiechnęła się - Michaś wciąż coś brudzi, albo siebie brudzi.
- Pewnie jak każde dziecko - Gosia przezornie odsunęła kolano przed wierzgającymi nogami dwulatka.
- O tak! - blondynka w końcu odsapnęła i usadowiła dziecko przy oknie -  A ile mają z tego radości. Tylko mamy muszą potem sprzątać ten cały bałagan.
- Jak pani sobie daje radę? -  zapytała impulsywnie i z chwilą gdy wypowiadała słowa, pomyślała że mogła ugryźć się w język.
- Pomaga mi mój mąż - dodała i wyciągnęła do niej torebkę czekoladowych ciastek - ale czasem faktycznie jest ciężko. Urodziłam jeszcze na studiach.
- Serio? - wyrwało się Gosi - i co? Skończyła pani?
- Jasne, chociaż nie było łatwo. Tak w ogóle mam na imię Kasia - blondynka wyciągnęła rękę.
- Gosia, miło mi. Pytam bo moja znajoma zaszła w ciążę i chce usunąć - powiedziała z lekkim wahaniem w głosie.
- Niech się jeszcze zastanowi. Skończyłam studia ekonomiczne, zaocznie, bo gdy Michał się urodził nie było mowy o dziennych. Ale czy to znaczy, że mam gorsze studia? - dodała pytająco. Gosia pokręciła przecząco głową - Dokończyłam rok będąc w ciąży i wzięłam rok dziekanki. A potem się ułożyło. Rodzice mi bardzo pomogli.
- Właśnie... - Gosia zamyśliła się - rodzice. Ona boi się co powiedzą.
- Cóż... - Kasia chwyciła małą rączkę, kiedy dziecko kolejny raz uderzyło dłonią o szybę. - Popatrz jakie domki - Kasia pokazała mu palcem mijane budynki - patrz w niektórych oknach są  juz światełka.
            Zapadła chwila ciszy, każda rozmyślała nad swoimi sprawami.
- Mój ojciec nie przyjął tego dobrze - powiedziała nagle - ale teraz nie wyobraża sobie życia bez Michasia.  Wstyd mu, że wtedy powiedział mi tyle przykrych słów.
- Cieszę się, że ci się ułożyło - Gosia uśmiechnęła się i spojrzała na chłopczyka. Z otwarta buzią śledził krajobrazy za oknem. Do Pragi miała jeszcze godzinę, sięgnęła po książkę i zaczęła czytać. Literki przeskakiwały jej przed oczami i nie umiała ich złożyć w wyraz. Jej wzrok wciąż powracał do Michała, który umościł się obok mamy, położył główkę na jej kolanach i zasnął. Kasia głaskała go delikatnie po miękkich włoskach. Przypomniało jej się mgliście jak czesała Majce jej rude kędziorki malutką szczotką z miękkim naturalnym włosiem. Przypomniała sobie jak miękkie są dziecięce włosy. Westchnęła przeciągle i spojrzała w okno. Przypomniały jej się słowa mamy sprzed kilku dni i jeszcze raz starała się utwierdzić w swojej decyzji.
Nie pamięta kiedy zasnęła, obudziło ją szturchanie za ramię.
- Nie śpi! Nie śpi! - świdrował jej uszy piskliwy dziecięcy głosik - No obudź się!
Gosia otworzyła oko i spojrzała w twarz Michała.
- Już nie śpię - powiedziała i wyprostowała się. Bolała ją głowa od opierania jej o zimną szybę.
- Już Praga - Kasia sięgnęła po plecak i torbę, po czym zaczęła ubierać syna.
- Czy ty mas dzidziusia? - zapytał chłopczyk z poważną miną - bo gdybyś miała, to bym miał kolegę - dodał po chwili zastanowienia.
- Nie mam - Gosia zignorowała cichy głosik z tyłu głowy mówiący "Masz".
- Skoda - Michał pomachał jej kiedy wychodzili na korytarz.
Gosia również się ubrała i chwyciła torbę podróżną.  Szybkim krokiem wyszła na korytarz i podążyła za kolejką ku wyjściu. Pociąg zatrzymał się z piskiem i sykiem. Tłum zaczął wylewać się z pociągu i rozchodził w różnych kierunkach.  Gosia kątem oka zobaczyła Kasię witającą się z jakimś mężczyzną, po czym on wziął chłopczyka na barana i śmiejąc się skierowali się do wyjścia. 
- Nie bądź zazdrosna - szepnęła do siebie i ze złością wyciągnęła mapę. Rozłożyła ją szarpnięciem nadrywając w zgięciu. Zaklęła szpetnie  i znalazła na niej dworzec. Jej hotel był 5 minut od miejsca w którym była, wiec pozbierała rzeczy i wolnym krokiem wyszła na ulicę. Stwierdziła, że Praga nie różni się zbytnio od Warszawy czy Krakowa, ludzie też się spieszyli, biegali za codziennymi swoimi sprawami, nie poświęcając zbytniej uwagi temu, co się dzieje obok nich.
            Hotel znalazła dość szybko.  Wielki napis było widać już z daleka.
- Dzień dobry, miałam zarezerwowany pokój na jedną dobę - powiedziała, gdy podeszła do niej pani w recepcji.
- Dobry den - przywitała ją recepcjonistka - oczywiście, poproszę o dowód osobisty - powiedziała płynną polszczyzną z lekkim czeskim akcentem - wszystko w porządku. Pokój numer 113, do windy na pierwsze piętro i w lewo. To jest klucz - podała jej kartę magnetyczną i długopis. Stuknęła palcem w rubrykę w księdze gości. Gosia podpisała się i schowała dowód.
- Dekuji - powiedziała po czesku i poszła do windy.
Hotel nie był wyjątkowo piękny, ale przytulny i czysty. Wjechała windą na piętro i otworzyła drzwi swojego pokoju. Był niewielki, wyposażony w łózko, małą szafę i stolik z dwoma krzesłami. Drzwi po prawej stronie prowadziły do niewielkiej łazienki.
Gosia zamknęła drzwi i położyła torbę przy łóżku.
- Mam więc 2 godziny do wizyty - powiedziała zerkając do kalendarza. Pomyślała, że kąpiel ją rozluźni i zmniejszy trochę stres. Jednak mimo to, im bliżej wizyty tym bardziej była zdenerwowana. Mdliło ją, a żołądek kurczył się wydając wściekłe burczenia.
            Gdy wyszła z hotelu przypomniała sobie, że zostawiła mapę w pokoju. Nie myśląc długo podeszła do jednej z czekających taksówek i pokazała adres w notesie. Taksówkarz zaprosił ją do samochodu i o nic nie pytając zawiózł pod wskazany adres. Gosia wysiadła przed okazałym budynkiem. Zauważyła kilka polskich sklepów i w oddali niewielki znak   z napisem "Stare Miasto". Zastanawiała się czy po zabiegu będzie miała na tyle siły, by je zwiedzić. Odwróciła się w stronę budynku i spojrzała w okna. Wzięła głęboki oddech i pchnęła drzwi. Znalazła się w przestronnym holu. Po prawej stronie za długą ladą stała pielęgniarka w białym fartuchu. Przyglądała się jej życzliwie znad okularów.  Wiedziała, że w tym gabinecie pracuje polski lekarz i polskie pielęgniarki, mimo wszystko czuła się obco.
- Małgorzata Janiak - powiedziała Gosia niepewnym tonem - byłam umówiona.
- Pamiętam, to ja panią rejestrowałam - powiedziała i zastukała w klawiaturę  - proszę opłacić wizytę w kasie, korytarzem w lewo i wrócić do mnie - podała jej niewielką kartkę, na której napisano datę i cel wizyty.  
-  Dziękuję.
-  Ach! - zatrzymała ją rejestratorka - proszę zostawić dowód osobisty lub inny dokument. Musze pani założyć kartę pacjenta .
Gosia podała jej dowód osobisty i nie chowając już portfela poszła do kasy. W okienku siedziała starsza pani, spojrzała na nią badawczo i przeliczyła podane pieniądze, po czym podbiła pieczątką kartkę i jej oddała.
- Dziękuję - Gosia niepewnie wróciła do rejestratorki i podała jej karteczkę, próbując przeboleć stratę tak dużej ilości gotówki. Odkładała na wakacje... - z politowaniem pomyślała, że trzeba było myśleć wcześniej, nie teraz kiedy mleko się już rozlało.
- Proszę pójść pod gabinet piętnaście, tam zawoła panią lekarz.
- Dobrze, dziękuję - Gosia poszła korytarzem, wzdłuż rzędu drzwi niebieskiego koloru. Na ścianach powieszono zdjęcia kobiet w ciąży, malutkich dzieci i przekroje narządów rozrodczych kobiety.  Plakaty reklamujące leki, szczepionki i witaminy wisiały w każdym wolnym miejscu. Jednak poczekalnia sprawiała wrażenie jasnej i przytulnej.  Pod gabinetem piętnastym usiadła na białym plastikowym krześle i sięgnęła po telefon. Mama dzwoniła kolejny raz. Napisała jej esemesa "jestem na szkoleniu, zadzwonię później". Telefon zabrzęczał, oznajmiając dostarczenie wiadomości.
- Pani Janiak? - usłyszała swoje nazwisko. Uniosła głowę i zobaczyła młodą pielęgniarkę. Zapraszającym gestem uchyliła szerzej drzwi i wpuściła ją do środka.
- Teraz panią zbadam i zapytam o parę rzeczy - powiedziała wskazując jej krzesło i parawan by sie rozebrała - potem pani poczeka  chwilę na zabieg.
            Badanie było krótkie, tak jak wywiad. Gosia wyszła po zaledwie dziesięciu minutach na korytarz i usiadła na poprzednim miejscu. Poczuła skurcz w okolicach brzucha i chciało się jej wymiotować.
- Przepraszam, gdzie tu jest toaleta? - powiedziała do przechodzącej obok rejestratorki.
- To te drzwi - wskazała palcem. Dopiero teraz Gosia zobaczyła znaczki przyklejone zwykle na drzwiach do toalety. Zostawiając torebkę i płaszcz pobiegła do toalety.  Kiedy doszła do siebie na tyle by podejść do umywalki, odkręciła kurek z zimną wodą i przemyła twarz. Woda spływała po jej trzęsących się dłoniach.  Stała tak dłuższą chwilę wsłuchując się w szum wody. Jej uwagę przykuły nagle głosy dochodzące z korytarza. Myśląc, że ją wołają zakręciła kran i podeszła do drzwi.
- To dwunasty tydzień - powiedziała jakaś dziewczyna do stojącego obok mężczyzny - lekarz powiedział, że mnie słyszy i wszystko czuje. Słyszałam bicie jego serduszka - trajkotała wyrzucając z siebie zdania jak karabin maszynowy - jest taki malutki, ma już rączki i nóżki. I mi pomachał! - wykrzyknęła zadowolona, po czym pogłaskała swój płaski brzuch.
-  Chodźmy to uczcić - powiedział chłopak i pomógł włożyć dziewczynie kurtkę. Opatulił ją szalikiem i chwycił za ręce. Gosia widząc jak idą w jej kierunku zamknęła cicho drzwi i wróciła do umywalki. Odkręciła wodę chcąc zagłuszyć w głowie to co powiedziała dziewczyna. "On mnie słyszy i wszytko czuje" tłukło się jej w głowie, obijając boleśnie czaszkę. Pomasowała sobie skronie czując tępy pulsujący ból. Spojrzała w lustro i zobaczyła bladą przestraszoną buzię, smutne szeroko otwarte oczy spoglądały na nią pytająco.
- Czy będę mogła jeszcze spojrzeć na siebie po tym wszystkim? - zapytała siebie w lustrze.
- Na pewno będzie pani ciężko - usłyszała i podskoczyła przestraszona. Obróciła się i zobaczyła rejestratorkę. Spoglądała na nią ciepło.
- Ale nie mam innego wyjścia - powiedziała Gosia i usiadła na podłodze obok umywalek.
- Lekarz panią wezwał na zabieg. Kiedy nigdzie pani nie było wysłała mnie na poszukiwania.
- Tak - Gosia wstała niepewnie - już idę.
Rejestratorka  chwyciła ja współczująco pod rękę i pomogła wyjść na korytarz.
- Zawsze jest wyjście, dziecko - powiedziała łagodnie i pchnęła ją w kierunku gabinetu.
            Gosia zastukała w drzwi.
- Proszę wejść - odezwał się męski głos. Otworzyła szerzej drzwi i weszła do przestronnego gabinetu. Pachniało w nim sterylnymi narzędziami i płynami do dezynfekcji.
- Pani Małgorzata, tak? - zapytał lekarz. Widząc twierdzące skinienie głową, zaprosił ją na krzesło naprzeciwko biurka - jest pani pewna? - zapytał.
- Tak - głos wydobył się z jej głębi, jakby poza nią. Starszy mężczyzna w białym kitlu był podobny do jej wujka. Miał tak samo krzaczaste brwi i mięsiste usta.  Rozbawiło ją to, więc uśmiechnęła sie lekko.
- Dobrze więc - powiedział lekarz widząc jej rozbawienie - proszę sie przygotować  - wskazał jej niewielkie drzwi prowadzące do łazienki - jest pani tutaj sama, czy z kimś?
- Jestem sama. Taksówka ma przyjechać po mnie za 3 godziny - powiedziała Małgosia siląc się na uprzejmy uśmiech.
- Dobrze - lekarz zadowolony skinął głowa i podszedł do niewielkiej umywalki by umyć sobie dłonie - jeśli będzie pani gotowa, proszę za ten parawan.
            Gosia weszła do łazienki. Na krześle czekał na nią śmieszny fartuszek. Zamknęła oczy by uspokoić bicie serca. Rozebrała sie szybko, włożyła fartuszek i weszła do gabinetu.  Za parawanem przygotowano już wszystko do zabiegu. Gosia spojrzała przelotnie na dziwnie powyginane, długie narzędzia. Błyszczały w świetle silnie świecącej lampy.
 -Zapraszam - powiedział lekarz i przysunął niewielkie, obrotowe krzesełko bez oparcia.  Na głowie miał jasnozielona czapeczkę, a pod brodą zwisała mu maska na usta i nos.
 - Zabieg będzie trwał kilka minut, jednak zanim zaczniemy musimy uśmiercić płód.
- Uśmiercić? - głos Gosi brzmiał słabo. Przestraszyła się gdy poczuła nagłą wibrację w dole brzucha.
- Tak będzie łatwiej - lekarz wskazał by położyła się wygodnie - potem panią miejscowo znieczulę, kilka minut i będzie po krzyku.
            Gosia położyła się i ułożyła wygodnie nogi. Zobaczyła jak lekarz nabiera w strzykawkę z długą igłą przezroczystego płynu. Położyła impulsywnie rękę na brzuchu i zamknęła oczy. Usłyszała, że lekarz podszedł do niej i usiadł na stołku między jej nogami.
- Proszę zaczekać! - wykrzyknęła nagle i usiadła.
- Coś się stało? Źle się pani czuje? - zdezorientowany lekarz odłożył strzykawkę na niewielką tackę. Na końcu igły błyszczała kropelka płynu.
- Ja... - Gosia zająknęła się - proszę mi jeszcze raz powiedzieć wszystko o zabiegu - czy są powikłania?
- Oczywiście, jak po każdym zabiegu - lekarz poprawił okulary i wskazał na strzykawkę - tę  igłę wprowadzę do pani macicy i wstrzyknę do płodu substancję, która go uśmierci.
- Ale przecież to miał być tylko zlepek komórek - powiedziała czując się jak idiotka.
- Tak mówią lekarze, jednak płód ma bijące serce, nogi, ręce i układ nerwowy.
-  I ono umrze i wtedy pan je wyjmie, tak?
- Dokładnie - lekarz zaczynał się niecierpliwić.
- Proszę mi go pokazać - powiedziała nagle czując podświadomie ulgę - chcę go zobaczyć zanim to wszystko się skończy.
            Lekarz podszedł prychając do przenośnego aparatu usg. Widać nie ona jedna ma takie życzenia. Wzdychając niecierpliwie włączył monitor i chwycił najdłuższa głowicę. Naciągnął na nią przygotowaną prezerwatywę i Gosia zobaczyła na ekranie ciemne i szare plamy. Po chwili przybrały kształt podobny do fasoli z nogami i rękami.
- To jest płód - powiedział, popukał w miejsce na ekranie - tutaj zrobię zastrzyk.
            Gosia patrzyła zafascynowana jak fasola rusza ręką i wygina się.
-  Nie wstrzyknie pan - powiedziała i usiadła - zabiegu nie będzie.
- Ale nie odzyska pani pieniędzy. Mój czas i przygotowania do zabiegu kosztują - lekarz zrezygnowany podniósł się i zdjął rękawiczki.
- Proszę sie w takim razie ubrać - uśmiechnął się niespodziewanie.
- Czy wszystko z nim w porządku? - Gosia zapytała patrząc w ciemny już ekran.
- Tak. Rozwija się prawidłowo. Proszę przyjmować witaminy i kwas foliowy - powiedział i usiadł za biurkiem by wypisać receptę.
- Dziękuję - Gosia weszła do łazienki i usiadła na krzesełku. Powoli zdjęła fartuszek i ubrała się.  W jej głowie kotłowały się różne myśli. Jedne mówiły "jeszcze masz czas i możesz to zrobić", inne "dobrze zrobiłaś, dasz sobie radę".
 - Skoro powiedziałam A, czas powiedzieć B - wymruczała do siebie i wyszła do gabinetu. Lekarz podał jej kilka zapisanych karteluszek.
- Powodzenia - powiedział i sięgnął po następną kopertę innej pacjentki.
            Gosia wyszła z gabinetu czując się lekko i dobrze. Poczucie winy zniknęło, kołatał się niepokój jak powie o wszystkim rodzicom, ale  stwierdziła, że będzie przejmować się tym za kilka dni. Teraz wzywało ją stare miasto i Praga ze swoim niepowtarzalnym klimatem.
 Z uśmiechem pomachała recepcjonistce i wyszła na  z budynku. Nic się nie zmieniło, pomyślała rozglądając sie wokoło. Tabliczka informująca, którędy na stare miasto, stała w dalszym ciągu tam, gdzie ją widziała przed dwoma godzinami. Otuliła się szczelniej płaszczem i skierowała kroki w tamtą stronę. Poczuła, że nie jest sama i że ma wiele spraw do przemyślenia. Ale to jutro... za kilka dni...
Copyright © 2014 Sekretarzyk , Blogger